w ,

Ojciec NN? To odpada. Urzędnik wymyśli jakieś imię

Niezamężna matka, która nie chce podawać w USC danych ojca dziecka musi na poczekaniu wymyślić fałszywe imię tatusia. Jeśli nie będzie chciała tego zrobić – polski urzędnik wpisze w krytyczną rubrykę to, co mu fantazja podpowie.

Do niedawna bawiło mnie, kiedy facet – zapytany o to, czy ma dzieci – odpowiadał z miną dumnego cwaniaka: „nie, a przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo”. – No, petarda z ciebie, maczyzm pełną gębą, normalnie tańczący z plemnikami – myślałam wtedy przy głośnym akompaniamencie jego dzikiego, plemiennego rechotu, tego wibrującego w powietrzu, momentami nieznośnie piskliwego „hehehe”. Ale to już było, już nie kpię w duchu z domniemanego byka rozpłodowego, co to taśmowo i bezrefleksyjnie rozsiewał po świecie swoje DNA. Żal mi go, bo – nawet, jeśli nie zapłodnił, a „tylko przeleciał” – może mieć spore problemy. Ba, może mieć kłopoty nawet wtedy, kiedy odbił się od pierwszej bazy i, odrzucony przez wybrankę, nie zdążył choćby dobrać się do jej stanika. Mało tego – facio może wpaść w tarapaty także wtedy, kiedy ani z matką, ani tym bardziej z dzieckiem nie miał nigdy styczności.

Ale zacznijmy od źródła potencjalnego „problemu”. Od kobiety i jej nowo narodzonego dziecka.

ciaza

To pani nie wie z kim spała?

Zdarzyło się na zakrapianej imprezie firmowej i bum, wpadka! Albo inaczej – były początki miłości, był seks, coś chrobotnęło tam na dole. Razem ze strzępkami prezerwatywy uleciały w powietrze wielkie deklaracje i zaczęła się jego ucieczka od odpowiedzialności. „Rób co chcesz, ale mnie w to nie mieszaj!” powiedział, a potem zgłosił się na ochotnika do lotu prototypową rakietą wystrzeloną w kierunku innej Wenus.

A może było tak, jak ciągle zbyt często się zdarza. Kobieta zaszła w ciążę z kimś, z kim była od dawna. I nagle zaczęło się psuć, on stał się jeszcze bardziej agresywny i podczas kolejnej awantury wykrzyczał, że zniszczy im życie. A dokładniej – jej i „bachorowi”, którego, z jednej strony, on już nie chce, a z drugiej – nie pozwala wyskrobać, bo to w końcu jego DNA i on nie pozwoli, żeby taki materiał wylądował na aborcyjnym śmietniku. A tak poza tym, to i tak jest za późno, hehehe…

Cóż było robić? Kobieta musiała urodzić. Czy tego chciała, czy nie. Musiała wziąć na siebie pełnię odpowiedzialności za dziecko. Także odpowiedzialności związanej z wypełnianiem biurokratycznej papierologii. I tutaj zaczynają się schody.

Zgodnie z literą prawa w miejscu przeznaczonym na wskazanie imienia ojca nie można wpisać, że jest on nieznany. Nawet w tych marginalnych przypadkach, kiedy matka faktycznie imienia ojca nie zna. Paragraf ten powołano dla dobra dziecka, które mogłoby spotkać się w przyszłości z, mówiąc delikatnie, niemiłymi uwagami czy szykanami. Jakby nie patrzeć – życie z łatką „bękarta”, którego matka „dała nie wiadomo komu” nie należy zapewne do najprzyjemniejszych. Tyle tylko, że życie pod wirtualną opieką nieistniejącego taty o wymyślonym na poczekaniu imieniu też za fajne nie jest. Ani dla dziecka, ani dla matki.

Nazwisko po matce, imię ojca z wyliczanki

Z nazwiskiem na szczęście nie ma problemu. Dziecko, jakby co, przejmuje je po matce. W rubryce „nazwisko ojca” także należy wykaligrafować nazwisko kobiety. Gorzej z imieniem tatusia. To musi zostać wpisane. Musi i koniec! A kiedy upokorzona matka będzie się przeciwstawiała paragrafom i zapierała rękami i nogami, że nie wpisze wymyślonego imienia – urzędnik państwowy zrobi to za nią, korzystając np. z puli najpopularniejszych aktualnie imion męskich. Ot, taka wyliczanka, losowanie między Piotrem, Krzysztofem, Andrzejem, Janem czy Stanisławem.

Paszport? No problem, ale…

Takie rozwiązanie ma swoje plusy. Dziecko nie jest „bękartem”, bo ma ojca. Pal licho, że wymyślonego, ale ma, więc nie jest narażone na ostracyzm. Jeśli jego matka pozna w przyszłości odpowiedzialnego mężczyznę – takiego, który pokocha i ją, i jej dziecko – będzie, przynajmniej teoretycznie, łatwiej o przysposobienie, a wtedy nowy akt zastąpi stary. Dalej – skoro faktyczny ojciec dziecka w kontekście formalnym nie istnieje, to nie ma praw rodzicielskich. Oczywiście, tata może zmienić zdanie i w przypływie dobrego humoru poczuć się odpowiedzialnym za owoc swoich lędźwi, ale od chcenia do pełni praw daleka droga, a czas jest w takiej sytuacji najlepszym przyjacielem kobiety, która – obawiając się, że ojciec zechce dla zasady napsuć jej (i dziecku) krwi – może przygotować się do ewentualnej rozprawy.

Z wyrobieniem paszportu czy tymczasowego dowodu też, wbrew pozorom, nie powinno być problemu. Wszystko za sprawą adnotacji wpisanej przez urzędnika do aktu urodzenia. W przypadku, gdy ojciec jest „wirtualny” – matka jest jedyną osobą, która może decydować o dziecku. Przynajmniej w teorii, bo w praktyce – różnie z tym bywa. Urzędnik może się przecież „zagapić”, a matka nie wiedzieć czy raczej nie zostać powiadomiona o tym, jakie przysługują jej prawa. Dlatego, jeśli podczas wypełniania biurokratycznych papierków dojdzie do nieprawidłowości, kobieta pragnąca wyrobić paszport dziecku „wirtualnego” ojca – zamiast załatwić sprawę praktycznie od ręki – może się zderzyć z urzędniczą ścianą. A wtedy nie pozostaje nic innego, jak tylko pielgrzymka do sądu rodzinnego i oczekiwanie na wydanie stosownego postanowienia.

Ale czy wpisując w akt urodzenia fałszywe, wymyślone imię ojca nie krzywdzimy najważniejszej w tym całym zamieszaniu osoby? Przecież maluch nie chodzi do przedszkola czy szkoły z kompletem dokumentów! Mały człowiek ma prawo wiedzieć, kto jest jego ojcem, tym prawdziwym. Kiedyś zacznie zadawać pytania. A kiedy to jego zaczną pytać o tatusia – albo powie prawdę (o ile będzie ją już znał), albo zacznie się wykręcać. Niezależnie od tego, czy jego papierologicznym ojcem jest „NN” czy wymyślony Jan, Stanisław czy Piotr.

O tym, jak będzie mu się żyło ze świadomością, że formalnie i praktycznie nie ma biologicznego ojca nie zdecyduje fantazja urzędnika wypełniającego rubryki w akcie urodzenia, ale to, co i w jaki sposób powie mu o jego korzeniach matka, dziadkowie, najbliżsi krewni. Czy nie lepiej by było, gdyby polskie urzędy skopiowały gotowe rozwiązanie od urzędów brytyjskich i nie zmuszały matki do tego, aby podawała nieprawdziwe imię ojca swojego dziecka?

dziecko

Ojcowie wrobieni w dziecko, dzieci wrobione w ojców

Ustalmy fakty: zgodnie z polskim prawodawstwem, jeśli nie nastąpiło uznanie ani sądowe ustalenie ojcostwa, matka nie musi podawać danych biologicznych ojca w odpowiednich rubrykach metryczki. Dziecko, z automatu, dostanie jej nazwisko. To samo nazwisko zostanie wpisane jako nazwisko ojca. Męskie imię – które będzie od tej pory imieniem ojca – może wskazać matka. Jeśli kobieta nie chce lub nie potrafi tego zrobić, imię wybiera urzędnik. O tym, że dane ojca są fałszywe – świadczy adnotacja naniesiona przez urzędnika. Dzięki niej matka może (względnie) bezproblemowo wyrobić paszport dla nieletniego dziecka, które – jeśli nie dowie się wcześniej prawdy o sobie – z dużą dozą prawdopodobieństwa skorzysta z okazji i czmychnie do Polski szukać swojego taty.

I znajdzie go po imieniu i nazwisku wpisanym do aktu. Wygoogluje, wyszuka na FB czy Goldenline miasto rodzinne i firmę, w której pracuje. A że chętnie dzielimy się swoim życiem prywatnym w sieci – „bękart” dowie się, gdzie domniemany tatuś spędza wakacje, gdzie chodzi do kina i kim są, jeśli takowe istnieją, jego formalnie uznane dzieci. Wszystkich teoretycznych krewnych dziecko znajdzie z palcem w uchu i – jeśli będzie wystarczająco zdeterminowane – zapuka do ich drzwi.

I co? I wszystkim będzie głupio. Zwłaszcza dziecku, które poczuje się ośmieszone, będzie rozgoryczone. Równie durnie poczuje się ojciec, którego dane, zupełnym przypadkiem, widnieją w metryczce młodego człowieka urodzonego przez obcą kobietę. Żona „wirtualnego” taty zapadnie się pod ziemię, a sam tatuś – zapytany o to, czy ma dzieci – już nigdy nie odpowie z dumą zawodowego reproduktora: „nie, a przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo”.

Foto: Flickr (lic. CC)

Dodaj komentarz

Wybory 2015. Już dziś debata prezydencka

25 maja nie pojedziesz pociągiem. Strajk kolejarzy