W przeciągu ostatniej dekady liczba angielskich mleczarni zmniejszyła się o ponad połowę. Wszystkiemu winny jest forsowana przez hipermarkety obniżka ceny mleka. Farmerzy są w kropce, a konsumenci cieszą się na myśl o tańszych zakupach. Ale czy słusznie?
33p – na taką stawkę za litr mleka mógł liczyć rok temu przeciętny producent. Dzisiaj wynosi ona zaledwie 20 pensów. Rolnicy obliczają przy tym, że w przeciągu kilku lat koszty prowadzenia ich gospodarstw (w tym opłaty za wodę i energię oraz ceny paszy) urosły o prawie 40%. Mleczarze pozostają więc pod ogromną presją, a źródła problemów upatrują w polityce finansowej uprawianej przez sieci hipermarketów. Te ostatnie, aby zdobyć zainteresowanie jak największej liczby klientów, obniżają ceny dostępnych na półkach produktów. W konsekwencji, w niektórych hipermarketach taniej od dużego opakowania mleka (4 pinty) można kupić butelkę wody.
Spadek cen produktów spożywczych zawsze cieszy konsumentów. Optymizmu nie podzielają jednak producenci mleka, którzy pracują teraz poniżej progu rentowności. Aby utrzymać się na rynku – farmerzy coraz częściej rezygnują (mimo oferowanych, celowych dotacji z UE) z prowadzenia niewielkich, tradycyjnych hodowli i zakładają ogromne, uprzemysłowione gospodarstwa. Hodowane w takich warunkach, karmione wyłącznie sztuczną paszą zwierzęta są pozbawione naturalnego wybiegu, cały dzień przebywają w ciasnych boksach, a nad ich stanem zdrowia czuwają uzbrojeni w silne medykamenty weterynarze. Warunki życia krów przekładają się na jakość mleka, które szybko się psuje i na które producent musi w krótkim czasie znaleźć zbyt. I w tym miejscu pojawiają się dystrybutorzy działający na rzecz hipermarketów oferujących nam już za kilkanaście pensów produkowane nierzadko pod marką własną jogurty czy sery.
Oczywiście, na półkach – oprócz taniego mleka i wytwarzanych z niego, ekonomicznych przetworów – znajdziemy też propozycje droższe. Królują wśród nich produkty ekologiczne. Część to faktycznie serki czy jogurty „eko” – takie, które powstają we współpracy garstki wyselekcjonowanych mleczarzy z firmami działającymi w ścisłym sektorze żywności organicznej. Jednak wysoka cena większości z tych produktów wynika nie z ich jakości, ale z marży narzuconej przez sklep.
Kryzys w branży mleczarskiej nie powinien więc nikogo cieszyć. W wyniku cenowej wojny stracą nie tylko producenci i pracownicy (w tym wielu Polaków) farm, ale i konsumenci. Owszem, najprawdopodobniej nie czeka nas krajowy deficyt nabiału, bo w razie katastrofy nowozelandzcy czy chińscy farmerzy chętnie go nam dostarczą w zaskakująco rozsądnej cenie. Lepiej jest się jednak powoli przyzwyczaić do myśli, że mleko, które codziennie wypijamy nie pochodzi od szczęśliwej, pasącej się na zielonej łące mućki, a od zestresowanej i naszpikowanej chemią krowy z ciasnego boksu.
foto: lic. CC (Flickr)