Wystarczy szczypta charyzmy, brak skrupułów i talent do wciskania pseudomotywacyjnego kitu podszytego religią i już można zarabiać miliony. A dokładniej – wyłudzać je tak, jak od lat robią to popularni telewizyjni ewangeliści.
Tylko w Stanach Zjednoczonych funkcjonuje obecnie ponad 350 tysięcy różnych Kościołów, z których lwia część zajmuje się komercyjnym głoszeniem nauk poprzez wszelkie dostępne kanały, głównie – przez telewizję i Internet. To za takich medialnych ewangelistów zabrał się ostatnio Brytyjczyk John Oliver.
Komik prowadzący popularne show „Last Week Tonight” z dużą finezją przedstawił model biznesowy, którym posługują się telewizyjni pasterze naiwnych owieczek. Model bardzo opłacalny, bo przedsiębiorczy mentorzy pokroju Roberta Tiltona czy Kennetha i Glorii Copelandów od lat utrzymują się wyłącznie z datków i (dzięki wpłatom od widzów) żyją w wielkich posiadłościach, odpoczywają na luksusowych wczasach czy podróżują prywatnymi odrzutowcami wartymi kilkadziesiąt milionów dolarów.
Każdy może być bogaty! Wystarczy wierzyć…
Co ciekawe, aby zacząć zarabiać na telewizyjnym wypędzaniu diabła czy leczeniu tocznia na odległość niewiele trzeba. Wystarczy założyć – legalnie – Kościół w USA. Dlaczego tam? Dlatego, że amerykański IRS (urząd skarbowy) nie konkretyzuje, czym taki Kościół powinien się zajmować. Im bardziej wydumana będzie misja danej jednostki – tym lepiej. I dla urzędnika, i dla przyszłego ewangelisty. A raczej sprawnego biznesmena, który – prowadząc jakiekolwiek Kościół – może do woli korzystać z ulg podatkowych i atrakcyjnych dofinansowań. A przy okazji nie martwić się kontrolami czy karami, bo IRS obchodzi się ze wspólnotami religijnymi po macoszemu (w 2014 roku amerykańska skarbówka sprawdziła finanse zaledwie jednego z 350 tysięcy funkcjonujących na terenie USA Kościołów).
Wystarczy więc wymyślić chwytliwą nazwę (w przypadku Oliviera padło na „Kościół Matki Bożej Nieustającej Ulgi Podatkowej”), wypełnić stosowne kwity i zacząć nawracać. Albo straszyć. Albo prosić wyznawców (a tacy się prędzej czy później znajdą, naiwnych i zdesperowanych nie brakuje) o pieniądze na – jak zrobił to telewizyjny kaznodzieja Creflo Dollar – zakup luksusowego, wartego 65 milionów dolarów odrzutowca, który miałby być narzędziem usprawniającym ewangelizację kolejnych wiernych.
[ot-video type=”youtube” url=”https://www.youtube.com/watch?v=7y1xJAVZxXg&feature=youtu.be”]
Biznesowe perpetuum mobile
Przedsiębiorczy kaznodzieje już od kilkudziesięciu lat okupują dedykowane kanały telewizyjne i głoszą ewangelię zdesperowanym (na przykład nieuleczalnie chorym), samotnym czy nieszczęśliwym Amerykanom. Ale nie tylko im, bo ten sprawny, dopracowany do perfekcji przez wspomnianego Tiltona czy małżeństwo Copelandów model znalazł wielu naśladowców na całym świecie.
Wystarczy szczypta charyzmy, brak skrupułów i talent do wciskania kitu – nie tylko religijnego, ale i (dla przykładu) motywacyjnego czy pseudoezoterycznego. Porady jak żyć, coelhizmy (a więc banały polane grafomańskim sosem), wróżby, magiczne nasiona na odchudzanie, porost włosów i potencję czy oferty uzdrawiania na odległość sączą się z gazet, telewizorów i Internetu. Niektórzy są na nie nieczuli, inni – wierzą w to, że jedzenie śniadań poświęconą przez anonimowego charyzmatyka łyżeczką jest lepsze od stosowania się do zaleceń wykształconego lekarza, przypominające kiepskie haiku i wyrwane z kontekstu cytaty z samozwańczych coachów („Jesteś zawsze czymś więcej niż sądzisz na swój temat!” czy „Bądź orłem, a nie kurą”) traktują jak życiową mantrę i ufają, że przy pomocy kolejnych datków przelanych na konto medialnego ewangelizatora wykupią sobie pewne miejsce w raju.
Niby wszyscy wiemy, że kiedy posypiemy kawałek tłustego sernika nasionami chia to nie schudniemy, że samo zapisanie się na siłownię nie sprawi, że na brzuchu pojawi się wymarzony sześciopak a wykupienie dostępu do internetowego kursu modnego trenera nie spowoduje, że zaczniemy szybciej zapamiętywać słowa w obcych językach. A mimo to wciąż, zbyt często, sięgamy po kartę kredytową i płacimy za kolejną obietnicę cudu. A kiedy na ten szczęśliwy zwrot biernie czekamy – nasz medialny cudotwórca aktywnie spełnia marzenie o posiadaniu prywatnego odrzutowca lub w blasku fleszy zajeżdża swoim Bentleyem do Betlejem.
Foto: Peeping Tom „Mojo” (print screen YouTube)