Ostatnio przytłoczona złą myślą i ogólnym niezadowoleniem kobiet, które choć wolne, takie się nie wydają, postanowiłam napisać ten tekst. Może zbyt osobisty, naiwny i subiektywny, wydaje się krzykiem w stronę tej 'czarnej dziury’, która pochłania kolejne pokolenia młodych kobiet. Nieszczęśliwe i strudzone, niczym antyczny Atlas, dźwigają na swych barkach swój mały świat. Odpowiedzialne za porządek szaf i garnków, warują u wrót swoich domostw, dbają o pokolenia te i następne. Dobre to i złe zarazem; zatracają się bowiem w tym świecie poświęcając swoje 'ja’ na ołtarzu domowych zajęć, które tak ważne, pozostają zupełnie niedoceniane. Nastał czas, gdy same narzuciły sobie jarzmo, które jarzmem być nie powinno. Radość macierzyństwa stała się przekleństwem i pasmem wyrzeczeń, których wcale nie chciały, jednocześnie same sobie zgotowały taki los. Zgodzicie się ze mną, że dobry i cierpliwy partner to bonus od losu, ale jak każdy skarb potrzebuje czasu i pracy, aby go odnaleźć. Niestety nie każdej jest dane mieć przy boku kogoś, z kim pokonywać może trudy życia i wspólnie dzielić smutki i radości. Są mężczyźni leniwi i obojętni na lamenty swoich żon, są dobrzy i wyrozumiali, są tacy, których nigdy nie ma. Los kobiety podzielony jest zatem między jej własnymi pragnieniami, pragnieniami jej dzieci i męża. Często sama musi zmagać się z przeciwnościami losu, zaciskając zęby i prąc do przodu, pozostawiona sama sobie czy to w związku, czy samotnie wychowując dzieci.
Los Matki-Polki, kobiety samotnej w zgiełku domowego ogniska, smutnej i zniewolonej przez niedościgłe wzory lśniących podłóg i szczupłych talii…
Oto moja historia:
Zostałam wychowana przez samotną matkę. Kobietę, która z powodzeniem spełniała się zawodowo i jednocześnie wychowywała dwójkę dzieci.
Dzieciństwo pamiętam jako pasmo szaleńczej zabawy, ale też obowiązków i przedwczesnej dorosłości. Były przyjemności i nakazy, ale także poczucie danej mi samodzielności i duma z faktu, że mogę sama.
Nikt nie wpychał we mnie jedzenia, nie gnębił pytaniami o umyte zęby i odrobione lekcje, nie pakował na wakacje i nie próbował oddychać za mnie. Układ był czysty i sprawiedliwy: jesteśmy rodziną, wszyscy na podobnych prawach – pomagamy sobie i wspieramy się wzajemnie. Dajemy wolności i szanujemy przestrzeń osobistą, ale i ‘obrabiamy’ własny ogródek w postaci tak prozaicznych rzeczy jak posiłek, czyste ubrania czy 'ogarnięcie’ wizyty u stomatologa. W końcu jednej osobie trudno wszystko kontrolować, ale i nikt tego od mamy nie oczekiwał. To zrodziło we mnie szacunek dla jej pracy, zrozumienie dla chwil gdy była zła lub smutna. Pokazało mi, że łatwo przejść przez świeżo umytą podłogę, ale już trudniej ją umyć – wrażliwość na drugiego człowieka, jego pracę i pamięć pozostała do dziś.
Byłam dzieckiem żłobka, a potem przedszkola. Jadłam obiady w stołówce szkolnej i do dziś pamiętam smak kaszy z gulaszem. W późniejszym okresie panowała w domu zasada: co upolujesz, to zjesz. Szaleliśmy z bratem w kuchni, gotując coś z niczego, obżerając się pizzą lub pochłaniając domowe pierogi, hurtowo robione przez naszą mamę.
Mama miała zdrowe podejście do wychowywania dzieci i nie traktowała nas jak niedouczone lub nieporadne istoty. Cierpliwie uczyła nas życia, wyjaśniała, ale i wymagała samodzielnego myślenia i pewnej dozy samodzielności. Nauczyło mnie to swego rodzaju ‘luzu’ i ugruntowała we mnie opinię, że odrobina zdrowego egoizmu jest każdemu potrzebne – matce też. Wbrew negatywnym opiniom ciotek i babć, mama wyskakiwała czasem do kina, a ja zostawałam w domu sama z bratem. Nikt nikogo nie pozabijał, nikt nas nie okradł, życie toczyło się swoim szczęśliwym torem. Mama wracała zrelaksowana i pełna sił, co dobrze wpływało na atmosferę naszego domu. Wszystkim łatwo przychodziło krytykowanie, nikt nie chciał pomagać. Zatem wolnoć, Tomku… – mówiła mama i robiła swoje.
Nie oszukujmy się, zarobienie na dom kosztowało mamę dużo czasu i energii. Zatem dość często zmuszana była zostawiać nas samych, co tylko scementowało moją przyjaźń z młodszym bratem. Tu nie było miejsca na kłótnie czy rywalizacje. Działaliśmy razem, bo to było warunkiem przetrwania. Czas minął, a dziś mój brat to mój najlepszym przyjaciel, bo mnie rozumie, nie osądza i wspiera. Wspólny wróg jednoczy – jak mówiła moja mama 🙂
Trudy roku szkolnego rekompensowały wakacje. Czas wakacyjny był najlepszym prezentem, jaki dostawaliśmy od mamy. Miesiąc wakacji na dzikiej wsi, bieganie na bosaka, ciepłe mleko i godziny spędzane w jeziorze. Multum dzieci (swoich i obcych), kromka chleba z masłem i zbieranie jagód. Wolność, swoboda i niczym nieskrępowane odkrywanie świata. Wszyscy pilnowali najmłodszych, opiekowali się sobą nawzajem i czuli odpowiedzialni za naszą małą komunę!
Piszę to z perspektywy dziecka, którego matka była ‘inna’, bo jakby nie Polka. Nie martwił mnie brak codziennych obiadów, lśniącego domu i załatwiania wszystkiego za mnie. Cieszyły za to zaprawy z jagód (które wszyscy razem zbieraliśmy), wycieczki nad morze i tony książek, którymi zasypywała mnie mama. Stereotypowy wizerunek kobiety nie dotyczył mojej mamy, która nie 'spinała się’ i nawet nie próbowała być idealna. U nas czyste skarpety, schabowy z ziemniakami czy wymuskany dom nie świadczyły o miłości lub jej braku. Wszyscy instynktownie wiedzieliśmy, że jedna osoba nie udźwignie ciężaru bytów innych domowników. Wszyscy pomagaliśmy i wszyscy czuliśmy się ważni.
Nie rozumiem kobiet, które wydają się zabiegane, sfrustrowane i troszkę mało szczęśliwe z faktu, że są matkami i żonami. Nie wynika to z mojej złej woli czy złośliwości. Inny wzorzec, wychowanie, charakter… Nie oceniam, choć jest mi żal tych wszystkich wspaniałych kobiet. Kobiet, które ślepo podążają drogą konserwatywnej, polskiej rodziny z układem bardzo patriarchalnym. Kobiet, których mężowie średnio angażują się w obowiązki domowe, ale wymagają ‘wylizanego’ domu, czystych skarpet i codziennego obiadu z kompotem. Kobiet, które to wszystko przypłacają zmęczeniem i siwymi włosami. Kobiet, które chcą żyć za swoje dzieci i mężów…
Oddajcie trochę władzy, dziewczyny! Wasz dom pełen jest mądrych i samodzielnych istot, dajcie im zatem odrobinę wolności i samodzielności. Pozwólcie wykazać się znajomością domowych obowiązków!
Trzeba uczyć nasze dzieci samodzielności, wierzyć w ich możliwości i ufać ich wyborom. Będą Wam wdzięczne za ten dar, a Wy z radością będziecie odkrywać z nimi świat. Niech mają świadomość Waszego poświęcenia i szacunek dla Waszej pracy i myśli. Nie wychowujcie egoistów, istoty kalekich duchowo. Bądźcie egoistkami dla siebie i dobra własnych dzieci; właśnie dlatego, że tak bardzo je kochacie! Niech popełniają błędy, buntują się i uczą pokory w domu, bezpiecznie, przy Waszym boku, bo świat nie będzie dla nich tak łaskawy!
Jestem dzieckiem wychowanym przez kobietę, która była spełniona zawodowo i macierzyńsko. Kobietę, która była na tyle mądra, żeby kochać i szanować siebie równie mocno jak swoje własne dzieci…
Foto: Flickr (lic. CC)