Po krótkiej wizycie w Dublinie Boris Johnson wraca do Londynu, aby przekonać Izbę Gmin do poparcia pomysłu organizacji przedterminowych wyborów. Jakie ma argumenty? Wygląda na to, że stawia przede wszystkim na szantaż.
Jak informują brytyjskie media, Boris Johnson ma zamiar zwiększyć presję na parlamentarzystów, aby ci poparli pomysł zorganizowania w połowie października przyspieszonych wyborów. Premier chce w tym celu wykorzystać argument oparty na szantażu: jeśli parlamentarzyści nie poprą idei przyspieszonych wyborów, przez pięć najbliższych tygodni będą mogli co najwyżej biernie obserwować negocjacje w sprawie Brexitu.
Premier już dziś może prorogować (zawiesić) Parlament, co w praktyce zatrzymałoby wszelkie prace i postępowania do 14 października.
Alternatywą dla zawieszenia Parlamentu ma być zagłosowanie za przyspieszonymi wyborami. Innymi słowy – Johnson ma postawić warunek: albo posłowie zgodzą się na przyspieszone wybory, albo nie będą mieli wpływu na negocjacje związane z Brexitem i (de facto) na przebieg Brexitu.
Przypomnijmy, w ubiegłą środę Izba Gmin większością głosów opowiedziała się przeciwko przyspieszonym wyborom. Przeciwko głosowało 298, za – 55 posłów (wielu parlamentarzystów wstrzymało się od głosu). Jak donoszą brytyjskie media, parlamentarzyści obawiali się, że w przypadku dużej wygranej Partii Konserwatywnej, opozycja straci wpływ na Brexit. Posłowie opozycyjni zapowiadali też, że nie poprą kolejnych wyborów, dopóki przedstawiciele rządu nie przedstawią konkretów na temat Brexitu.
Aby móc przeprowadzić przedterminowe wybory Boris Johnson potrzebuje zgody dwóch trzecich Izby Gmin. Formalnie, zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, Downing Street ma czas do czwartku na zawieszenie Parlamentu. Jednak, jak wynika z ostatniego komunikatu, zawieszenie nastąpi już dziś wieczorem.
Foto: @faworave, PixaBay, lic. CC0