– Najgorsze jest poniżanie ludzi, brak szacunku do naszej pracy. Zwłaszcza, że wyrabiałam normy, no ale niestety nie miałam bonusów. Normę zwiększają, gdy zbliżasz się do jej wyrobienia. W tym roku był fatalny sezon pogodowy, trzy ostatnie tygodnie byłam bez pracy, a za karawan musiałam płacić – tak w 2013 roku pracę w Nickle Farm w Chartham opisywała Polka, która wyjechała do Kent przez agencję. Teraz, warunkami kwaterunku i wynagrodzeniem pracowników zainteresowali się reporterzy Channel 4 News.
„Zarobek to około 150F tygodniowo, plus 33F za karawan”, „mieszkałam w karawanie, gdzie mieliśmy zdartą podłogę i dziurę w dachu” – pisała przed dwoma laty rozżalona Polka. Śledztwo brytyjskich dziennikarzy udowadnia, że warunki pracy i kwaterunku w Nickle Farm nie uległy od tamtego czasu poprawie.
Kolos na glinianych nogach
Co czwarte jabłko, które kupujemy w najpopularniejszych w UK supermarketach zostało zapakowane przez pracowników Nickle Farm należącej do FW Mansfield. A dokładniej – przez osoby pochodzące przede wszystkim z Europy Środkowo-Wschodniej: z Rumunii, a także z Polski. To ludzie, którzy przyjechali do Kent z umowami agencyjnymi w dłoniach i głowami pełnymi nadziei na lepszą przyszłość. Niestety, na miejscu ich marzenia brutalnie roztrzaskały się w zderzeniu ze smutną rzeczywistością.
Co ważne, wszyscy pracownicy są zatrudnieni w Nickle Farm legalnie. W przypadku osób z Rumunii, a jest ich na miejscu aż 370, za formalności odpowiada Pro-Force. To ta agencja ustala i negocjuje w ich imieniu wynagrodzenie, warunki zamieszkania i zakres wykonywanej pracy. A tej ostatniej jest co niemiara. Nickle Farm to prawdziwy gigant. W miejscowych sadach uprawia się jabłka, gruszki i śliwki, które są następnie zbierane, pakowane i wysyłane do marketów Waitrose, Sainsbury, Marks and Spencer czy Aldi.
Obóz pracy? Nie, to getto!
Działający pod przykrywką i uzbrojony w ukrytą kamerę reporter Channel 4 News postanowił zatrudnić się w Chartham i sprawdzić, jak wygląda codzienność pracowników Nickle Farm. Okazuje się, że od 2013 roku – kiedy to rozżalona Polka wystawiła firmie cytowaną na początku tekstu, gorzką recenzję – niewiele się zmieniło.
Jednym z głównych problemów są wyśrubowane normy. Od pracowników oczekuje się, że będą pakować aż pięć worków jabłek na minutę. Jeśli nie uda im wypracować tego planu – managerowie grożą im karami, zwolnieniem i rychłym powrotem do domu.
Managerowie stale też przypominają pracownikom, że ci nie są w Nickle Farm zatrudnieni na stałe. Jeśli się nie sprawdzą – na ich miejsce przyjdą inni, którzy (być może) zgodzą się pracować bez wytchnienia i nie będą prosić o przerwę na napicie się wody czy zaczerpnięcie świeżego powietrza. Wersję kadry potwierdza jeden z anonimowych pakowaczy, który przyznaje, że agencja sprowadza do Chartham o 20-25 pracowników więcej niż potrzeba. Rumuni są zakwaterowywani w przyczepach, gdzie czekają na swoją kolej. Jeśli któryś z pracowników zostanie zwolniony – „zapasowy” pakowacz automatycznie wskakuje na jego miejsce.
Aby zmotywować pakowaczy do jeszcze bardziej efektywnej pracy, nadzorcy stale ich kontrolują i zastraszają. Kiedy zdesperowani pracownicy przekraczają kolejne granice – wykonując swoje obowiązki jeszcze ciężej i jeszcze szybciej – normy są podwyższane tak, aby nikt nie był w stanie ich wykonać. A wszystko to za minimalną stawkę i w skandalicznych warunkach. Pakowacze skarżą się między innymi, że w halach nie ma odpowiedniej wentylacji. Zdarzały się przypadki zatrucia. Chorzy pracownicy nie byli w stanie wykonywać swoich obowiązków, a przez to – nie zarabiali.
Kolejną, krytyczną kwestią są warunki zatrudnienia. Rumuńscy pracownicy mieszkają grupami w starych, zrujnowanych, zagrzybionych przyczepach, za które płacą po 35 funtów tygodniowo. Nie ma w nich ogrzewania i łazienki. Często brakuje też dostępu do czystej, bieżącej wody. Pracownicy nie mają jak dbać o higienę, więc brudni i spoceni pakują owoce wysyłane później do brytyjskich supermarketów. Tu pachnie trupem – skarży się jedna z bohaterek reportażu, a kamera pokazuje w tym czasie brudną, zapleśniałą podłogę karawanu, niedrożną, zapchaną toaletę i uszkodzoną umywalkę.
Co ciekawe, przedstawiciele agencji zapewniają, że przyczepy są w bardzo dobrym stanie. A dokładniej – w o wiele lepszym, niż kilka lat temu, czyli wtedy, gdy w Nickle Farm pracowała cytowana na początku Polka.
Co dalej z Nickle Farm?
Jeden z bohaterów reportażu Channel 4 News przyznaje, że wciąż nie powiedział bliskim, w jakich warunkach – po przyjeździe do Kent – przyszło mu żyć i pracować. Nie ma na to odwagi, wstydzi się, a pracę dla Pro-Force traktuje jako osobistą porażkę.
Matthew Jarrett, jeden z dyrektorów Pro-Force odpiera stawiane zarzuty i deklaruje, że jego firma pomyślnie przeszła wszystkie, rygorystyczne audyty i cieszy się pozytywną rekomendacją takich organizacji, jak Gang Masters Licensing Authority i Health and Safety Executive. Jego oświadczenie można znaleźć pod tym linkiem – KLIK!
Autorzy materiału pokazali nagranie przedstawicielom sieci Waitrose, Sainsbury, Marks and Spencer i Aldi. Po obejrzeniu reportażu reprezentanci marketów zapowiedzieli, że tymczasowo, do czasu wyjaśnienia sprawy, zawieszają współpracę z Nickle Farm i innymi gospodarstwami należącymi do FW Mansfield.
Opinie Polaków, którzy w przeszłości pracowali dla Pro-Force można znaleźć między innymi tutaj (KLIK!). Ci, którzy wciąż współpracują z agencją mówią nieoficjalnie, że – po emisji materiału Channel 4 News – Pro-Force znajduje się na skraju bankructwa.
Osoby, które pracowały lub wciąż pracują dla Pro-Force i które chciałyby podzielić się z naszymi Czytelnikami opinią na temat praktyk stosowanych przez agencję – prosimy o kontakt przez ten formularz (KLIK!).
Zapewniamy dyskrecję i profesjonalne podejście do problemu.
Foto: Channel 4 News (print screen)