Nie tylko cena, ale i poziom obsługi klienta – na takie aspekty zwracają uwagę mieszkańcy UK podczas wyboru konkretnego dostawcy energii. Czyżby wychodziło na to, że większą od potencjalnych oszczędności wartość ma dla nas perspektywa miłej pogawędki z panią z infolinii? Oto jak kształtuje się zestawienie najlepszych i najgorszych dostawców energii na Wyspach.
Niewykluczone, że William Gilbert – nadworny medyk Jej Królewskiej Mości Elżbiety I – w sennych marzeniach wyobrażał sobie świat rozjaśniony blaskiem elektrycznych latarni. Gilbert, fizyk i lekarz, postać wielce zasłużona dla rozwoju cywilizacji, acz niestety równie mocno zapomniana przez historię powszechną, odkrył między innymi zjawisko elektryzowania się ciał w wyniku tarcia (no, może nie całkiem sam, bo inspirował się pracami Talesa z Miletu) i wymyślił termin „elektryczność”. Nie wymyślił jednak tego, że za tę wspaniałą elektryczność trzeba będzie kiedyś płacić, i to słono. Opłatami za prąd obdarzyli nas ponad dwa wieki później Amerykanie, którzy w zbudowanej przez Edisona w 1882 roku pierwszej na świecie elektrowni miejskiej zwietrzyli doskonały interes. Od tego czasu dzień, w którym w skrzynce pocztowej znajdujemy rachunek za energię, przyprawia większość z nas o rozpaczliwy płacz i donośne zgrzytanie zębów.
Według danych sprzed dwóch lat przeciętna brytyjska rodzina 2+1 lub 2+2 wydawała na prąd średnio nieco ponad 500 funtów rocznie. Tyle tylko, że od roku 2012 jego cena podskoczyła o ponad 10%! Podobnie rzecz się ma z benzyną i gazem – bo choć ceny ropy są rekordowo niski, to w perspektywie kilku lat i tak płacimy więcej. Nic więc dziwnego, że wydatki na szeroko pojętą energię to trzecia w kolejności i bardzo znacząca pozycja w budżecie mieszkańca Wysp Brytyjskich.
Uciekaj skoro świt, bo potem będzie wstyd…
Niejednemu psu Burek na imię i niejeden dostawca energii na rynku. Wolno nam wybierać i możemy sami decydować, komu zechcemy płacić za możliwość swobodnego korzystania na co dzień z komputera, mikrofalówki czy kuchenki gazowej. Wybierać trzeba jednak mądrze, bo zdanie się na „jakoś to będzie” przeważnie oznacza coraz większe i większe wydatki. Dobrze przemyślana selekcja dostawcy może natomiast znacząco odciążyć nasz domowy budżet.
Przez wiele lat – działo się tak zresztą jeszcze całkiem niedawno – kupując dom czy wynajmując mieszkanie najczęściej przejmowaliśmy je z „dobrodziejstwem inwentarza”. Jeśli więc dotąd energia była dostarczana na przykład przez Scottish Power, to przeważnie z tą samą firmą podpisywaliśmy nową umowę. Od kilku lat jednak brytyjscy konsumenci, podobnie jak na całym świecie, podejmują zdecydowanie bardziej świadome wybory i decydują się na zmianę firmy energetycznej. Zaczynamy kalkulować co bardziej się opłaca i to już nie tylko w kontekście chwilowej ceny „za kilowatogodzinę”, lecz w perspektywie długoterminowej. Szczególnie, że w czasach wciąż odbijającego się gospodarce bolesną czkawką kryzysu zaoszczędzone w skali roku kilkadziesiąt czy nawet kilkaset funtów jest dla każdego gospodarstwa domowego znaczącym sukcesem. Ale – jak się okazuje – nie tylko cena się liczy.
Niedawno magazyn „Which?” opublikował wyniki corocznego badania satysfakcji konsumentów z usług brytyjskich dostawców energii. Wzięło w nim udział niemal 9,5 tysiąca respondentów, a odpowiedzi udzielone na zadane w ankiecie pytania ujawniły kilka bardzo ciekawych faktów z których można wyciągnąć równie ciekawe wnioski.
Przede wszystkim, coraz więcej mieszkańców Wielkiej Brytanii ucieka od firm należących do tak zwanej Wielkiej Szóstki („Big Six” czyli British Gas, EDF Energy, npower, E.ON UK, Scottish Power oraz SSE), przenosząc swoje rachunki do mniejszych dostawców, którzy przez ostatnie lata zasłużyli sobie na zaufanie klientów nie tylko niskimi cenami, ale i wysokim poziomem usług.
Ten trend wynika z dwóch głównych czynników: z jednej strony – i to jest oczywiste – chcemy płacić jak najmniej, a z drugiej – chcemy nie tylko być dobrze traktowani, ale też mieć poczucie bezpieczeństwa energetycznego i świadomość tego, że dla firmy nie jesteśmy jedynie bezimiennymi płatnikami cyklicznych haraczy oraz… wiedzieć z jakich źródeł używana przez nas energia pochodzi (eko jest modne, eko jest zdrowe, eko jest dobre!).
Czas na zmiany
Na podstawie „zeznań” przepytanych osób redakcja „Which?” stworzyła aktualny ranking najlepszych i najgorszych dostawców energii na terenie Brytanii i Irlandii Północnej. Najsłabsze oceny zebrało należące do europejskiego potentata RWE npower, a zaledwie oczko wyżej uplasowało się – będące wbrew nazwie własnością Hiszpanów – Scottish Power. EDF Energy, British Gas oraz Spark Energy również znalazły się na szarym końcu listy, ale i tak od przegranych oddziela je spora przepaść. „Drogo”, „słaba obsługa klienta”, „duża liczba reklamacji” – to najczęściej powtarzające się argumenty przeciw korzystaniu z usług tych firm.
Liderem rankingu zostało natomiast Ecotricity, które choć nie należy do najtańszych na rynku, jest cenione za prosty i czytelny cennik, wysoką jakość obsługi, zniżki dla posiadaczy samochodów elektrycznych oraz to, że aż 100% (a to rzadkość w skali świata!) produkowanego przez firmę prądu pochodzi ze źródeł odnawialnych.
Na drugim miejscu mieszkańcy Wielkiej Brytanii umieścili Good Energy – również za prosty cennik i świetne traktowanie klienta oraz elektryczność w całości „zieloną” i, co ciekawe, pochodzącą głównie od małych i niezależnych lokalnych producentów. Ekologia okazała się więc ogromnie ważna.
Tylko… co z tego? Ano niewiele, przynajmniej jeśli mówimy o samym rankingu. „Top lista” opiera się na uśrednionych wynikach badania z dość dużego obszaru. Nie uwzględnia regionalnych cenników i promocji, ani też konkretnych potrzeb i oczekiwań lokalnych społeczności czy poszczególnych gospodarstw domowych. Inaczej mówiąc: to, co dobre dla przeciętnego mieszkańca Nottinghamshire niekoniecznie musi być dobre dla „lokalsa” z Kentu.
Dwa najważniejsze wnioski są takie: po pierwsze – zdecydowanie warto przemyśleć kwestię zmiany dotychczasowego dostawcy energii, po drugie – zamiast sugerować się ogólnokrajowym zestawieniem, lepiej samodzielnie przeanalizować wszelkie „za” i „przeciw” w oparciu o oferty dostępne w naszym rejonie. Jeśli nie czujemy się na siłach sami podjąć decyzji, możemy zwrócić się o poradę do specjalistów. Ale uwaga! Warto skorzystać z pomocy firm czy doradców, którzy działają na lokalnym rynku i doskonale znają jego specyfikę. Tym sposobem możemy naprawdę sporo zaoszczędzić, nie narażając się jednocześnie na ciągłe problemy, humory zmęczonych życiem konsultantów z działów reklamacji i bałagan w rachunkach. A przy okazji – pomóc środowisku, jeśli zaczniemy kupować „zielony” prąd.
Tak czy inaczej, William Gilbert o powszechnie dostępnej elektryczności pewnie marzył i śnił, choć chyba nie wyobrażał sobie, że będziemy dziś tak bardzo od niej zależni. Angielski fizyk może i był wizjonerem i może nawet święcie wierzył w to, że swoimi badaniami zmieni bieg historii. Jedno jest pewne: pomimo całego swojego geniuszu za żadne skarby świata nie dałby rady połapać się w – atakujących z wszystkich stron sugestywnymi reklamami – ofertach przedsiębiorstw energetycznych. Wielu z nas także nie jest łatwo, ale na szczęście zaczynają to dostrzegać sami dostawcy, którzy coraz bardziej upraszczają swoje propozycje i obiecują poprawę stosunku do klienta. Klienta, od którego – jakby nie patrzeć – zależy przecież ich rynkowe „być albo nie być”.
O tym ostatnim zresztą pamiętajmy i my, bo prócz wyboru najkorzystniejszej ceny i najlepiej ocenianego poziomu obsługi, możemy naprawdę sporo zyskać stawiając się w pozycji partnera, a nie – jak dotąd – biernego konsumenta skazanego na łaskę kampanii energetycznej.
foto: lic. CC (Flickr)