10 kwietnia 2010 roku pod Smoleńskiem, w wyniku wypadku, zginęło 96 osób – parlamentarzystów, wojskowych dowódców, członków załogi. Na pokładzie samolotu Tu-154M była też Para Prezydencka.
Rządowy samolot Tu-154M miał wylądować na lotnisku w Smoleńsku. Na jego pokładzie znajdowała się delegacja Polski. Prezydent Lech Kaczyński wraz z małżonką, urzędnicy państwowi i dowódcy mieli brać udział w uroczystościach związanych z 70. rocznicą zbrodni katyńskiej.
O 8:41 maszyna uderzyła w ziemię. Do wypadku doszło 200 metrów od lotniska. Jako pierwsi na miejsce katastrofy ruszyli pracownicy okolicznych warsztatów, potem – pojawili się strażacy i milicja. Akcja ratunkowa nie przyniosła efektów. Wszyscy pasażerowie feralnego lotu zginęli na miejscu.
Oficjalne dochodzenie
Określeniem przyczyn tragedii zajęły się komisje do spraw badania wypadków lotniczych. Międzynarodowy Komitet Lotniczy (MAK) – zajmujący się między innymi badaniem wypadków lotniczych na terenie państw byłego ZSRR – jako pierwszy przekazał opinii publicznej swoje ustalenia. Już w styczniu 2011, po trwającym niespełna rok śledztwie, MAK określił, że winę za wypadek ponosi wyłącznie strona polska. Śledczy uznali, że do katastrofy doszło w konsekwencji wielu uchybień proceduralnych. Duży wpływ na pracę pilotów miał mieć między innymi obecny w kokpicie dowódca Sił Powietrznych RP. Generał Andrzej Błasik, według MAK, wywierał na lotników presję psychologiczną i nalegał, aby podjęli próbę lądowania mimo tego, że na lotnisku panowały niesprzyjające warunki atmosferyczne.
Raport MAK spotkał się krytyką ze strony polskiej. Wnioski rosyjskich specjalistów uznano za jednostronne, a całe dochodzenie – za wybiórcze. Argumentując swoja ocenę Komisja Badań Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego wskazała na błędy w organizacji ruchu lotniczego na lotnisku w Smoleńsku i zwróciła uwagę na fakt, że rosyjscy kontrolerzy nie dopełnili swoich obowiązków, co mogło rzutować na przebieg tragicznego lotu. Końcowy raport polskiej komisji (opublikowany w lipcu 2011 roku) obarczał odpowiedzialnością za wypadek pracowników lotniska. Zwrócono w nim także uwagę na złe wyposażenie obiektu. Komisja uznała finalnie, że przyczyną katastrofy był splot różnych, nakładających się na siebie okoliczności, takich jak niestaranna praca kontrolerów czy braki w wyszkoleniu polskich pilotów.
Polacy wciąż lecą Tu-154M
Wyniki śledztw czy ujawnione w 2015 roku przez stację RMF FM stenogramy (zapis rozmów pilotów) nie przekonały części z komentatorów, przede wszystkim związanych z PiS. Gros Polaków – niezależnie od politycznych preferencji – także nie wierzy w oficjalne oświadczenia. Atmosferę podgrzewają alternatywne, skrajnie różne od oficjalnej teorie tłumaczące przyczyny katastrofy.
Twórcą najgłośniejszej z nich jest Antoni Macierewicz. Według głoszonej przez polityka wersji – w Smoleńsku mogło dojść do zamachu na Lecha Kaczyńskiego. Macierewicz często unika wypowiadania wprost tego określenia, ale w swoich wystąpieniach szafuje słowami „bomba” czy „wybuch”. W publikowaniu kolejnych dowodów na to, że katastrofa w Smoleńsku nie była wypadkiem, tylko zamachem – od 7 lat prześcigają się sprzyjające PiS media.
Skrajnie od siebie różne teorie dzielą Polaków. Dzielą też rodziny osób, które zginęły w Smoleńsku. Część z bliskich ofiar angażuje się (także medialnie) w kwestię ostatecznego rozwiązania sprawy katastrofy, część – dystansuje od wydarzeń z 10 kwietnia 2010 roku i z dala od świateł jupiterów leczy głębokie rany.
Prezydencki Tupolew nigdy nie wylądował
Wiele wskazuje na to, że – czy chcemy tego, czy nie – w każdą kolejną rocznicę tragicznego wydarzenia większość z nas będzie, choćby przez chwilę, na pokładzie prezydenckiego samolotu. Nie zmieni tego żaden, najtwardszy nawet dowód ostatecznie rozstrzygający, czy w Smoleńsku doszło do wypadku, czy też do zamachu.
Foto: Flickr (lic. CC)