Przez lata pracowałam społecznie. Od kiedy się to skończyło, zaczęłam marudzić w pracy, że brak mi jakiejś pozazawodowej pasji i zaangażowania. Koleżanka mi doradzała: „kup sobie psa”. Ale ja to z mety odrzuciłam, bo mam dość obowiązków. Ale analizując precyzyjniej, to przecież o obowiązek mi chodziło, tylko może nie taki opiekuńczy. Wracałam ostatnio do domu bez ustalonego planu, co miałabym robić tego dnia, a potem także w kolejne dni weekendowe i poczułam coś w rodzaju niemocy albo nudy. Mój napęd życiowy nigdy nie był równomierny, zwykle był opisany sinusoidą z jej okresowymi wahaniami. No więc teraz byłam chyba w dolnych wartościach.
Po obiedzie niespodziewanie okazało się, że sąsiadka wyjeżdżając na wolne dni, uzgodniła z moją córką opiekę nad swoim psem. Piękną rasową suką husky. Znałam ją z poprzednich takich pomocowych akcji i nawet lubiłam zabierać na dłuższe spacery.
Niedaleko domu mam las, do którego boję się chodzić sama, więc taki duży pies był doskonałym towarzyszem zapewniającym bezpieczeństwo. Nula przywitała mnie z radosnym skakaniem i machaniem ogona. Pogłaskałam ją przyjaźnie i postanowiłam się zdrzemnąć ze znudzenia, a może zmęczenia. Po chwili suka zaczęła mnie trącać nosem, bo chciała wyjść. Zła byłam na nią. Burknęłam, że po kawie wyjdziemy, ale długo trwało zanim się zebrałam w sobie, można by wypić ze trzy filiżanki.
W końcu znalazłyśmy się na dworze. Już po kilkunastu leśnych metrach poczułam orzeźwiające powietrze, usłyszałam radosny śpiew ptaków, ujrzałam drzewa i liście kojące zielenią i… energia zaczęła wracać. Zaczepił mnie przechodzący pan: „jaki piękny pies”, a za chwilę jakieś dzieci zaczęły się dopytywać, czy to rasowa husky. Poczułam, że spływa na mnie część splendoru i zachwytu nad psem, jakby to była moja osobista zasługa, albo jakbym to ja była piękna. Ludzie lgnęli do mnie, zagadywali, najpierw w temacie zwierzęcia, a potem w innych sprawach. Rozmowy ułatwiała wszystkim świadomość, że mamy czas i nigdzie się nie śpieszymy. Ze strony innych właścicieli psów pojawiła się nić wspólnoty i zrozumienia oraz dzielenie doświadczeniami. Nie znałam się na temacie specjalnie, bo pies był wypożyczony, ale to nikomu nie przeszkadzało. Poczułam przyjazne więzi międzyludzkie i wcale nie chciałam się od nich izolować. Moja energia życiowa zdecydowanie zaczęła się podnosić w sinusoidalną górę. I to właśnie za pomocą psa, którego tak zdecydowanie odrzuciłam w rozmowie z koleżanką. Chodziłyśmy po górkach ze dwie godziny – husky lubią się wybiegać – i w bardzo dobrym humorze wróciłyśmy do domu.
Słyszałam o badaniach przysłowiowych amerykańskich naukowców, że posiadanie psa – mimo obowiązków, a może właśnie dzięki nim – przedłuża życie i poprawia jego jakość. Zdecydowanie coś w tym jest, bo zwierzak mi dodał mocy, zapewnił doraźne zaangażowanie, zmobilizował do ruchu na powietrzu i umożliwił ciepłe kontakty z ludźmi.