Dzisiejsze przyjęcia komunijne przypominają raczej wesela niż tradycyjne, skromne spotkania w gronie najbliższych. Wszystko musi być na wypasie – od imprezy począwszy, a na prezentach i kreacjach skończywszy.
Pisaliśmy dwa lata temu o smutnych losach kucyka Lilly – śnieżnobiałego konika, który okazał się być nietrafionym prezentem komunijnym. Sprawa klaczy została nagłośniona przez aktywistów z Fundacji PEGASUS. Lilly miała szczęście, bo znaleźli się dobrzy ludzie, którzy uzbierali wystarczającą ilość pieniędzy, aby odkupić ją od rzeźnika, a następnie – umieścić w nowym, bezpiecznym domu. Nieznany jest los innych, nietrafionych, żywych prezentów komunijnych. A – niestety – należy założyć, że i w tym sezonie będzie ich co najmniej sporo.
Bo pierwsza komunia święta od kilku lat przestaje być „tylko” sakramentem. To raczej show, przedstawienie, rewia mody i przyjęcie w dobrej restauracji, w którym nie uczestniczą jedynie najbliżsi członkowie rodziny, ale nawet dalecy krewni, nierzadko ściągani na chybcika z zagranicy. Duża liczba gości to gwarancja większego splendoru. I większej liczby prezentów, rzecz jasna. A te – jak zresztą wszystko, co związane z komunią świętą – muszą być na wypasie.
Ile kosztuje spotkanie z Chrystusem?
Sukienka komunijna kosztuje od 100 (w przypadku skromnych lub używanych modeli) do ponad 1000 złotych. Za szczególnie wymyślną kreację należy zapłacić sporo powyżej tej kwoty. Do tego dochodzą buciki, torebka, stroik, wizyta u fryzjerki, manicure i profesjonalny makijaż. Samo wyszykowanie modnej dziewczynki – jeśli rodzice trzymają się trendów – pochłonie co najmniej „tysiaka”. W przypadku chłopców jest nieco taniej. Odpada makijaż i lakier na paznokciach, zostaje „jedynie” konieczność zakupu garnituru i odpowiedniego obuwia (w sumie, bagatela, 300-600 złotych).
Ale stosowny strój to dopiero początek długiej listy wydatków związanych z przygotowaniem komunijnej fety. Do rachunku doliczyć należy też fotografa, kamerzystę i kierowcę, który zawiezie familię do kościoła jakimś wypasionym, wynajętym samochodem, a potem – dostarczy na przyjęcie, które coraz chętniej organizuje się w restauracji lub zajeździe.
Za „talerzyk” (bez alkoholu) zapłacić należy minimum 60-100 złotych od osoby. Kiedy doliczymy do tego procenty i uzyskaną w ten sposób kwotę przemnożymy przez liczbę zaproszonych gości – wyjdzie kilka tysięcy złotych. Przy dobrych wiatrach i sprawnej kalkulacji można, bez kwasu, zmieścić się razem z suknią czy garniturem dziecka w 3 tysiącach złotych. Ale jeśli chcemy, aby dzień pierwszej komunii świętej na długo pozostał w pamięci wszystkich zgromadzonych – dobrze jest przyszykować się na łączny wydatek rzędu 5 tysięcy, a to kwota prawie dwa razy większa od polskiej średniej krajowej. Ale spokojnie, inwestycja powinna się zwrócić. Jak? W prezentach!
Krewnego z UK stać na więcej
Po wpisaniu w odpowiednie pole frazy „jaki prezent na komunię” – wyszukiwarka Google wypluwa ponad milion podpowiedzi. Wśród najświeższych, tegorocznych typów prym wiodą drony, laptopy, quady, tablety, konsole i gry, markowe telefony komórkowe i drogie, modne gadżety. Oczywiście, gotówka też jest mile widziana. Święte obrazki, bombonierki, symboliczne karty, tradycyjne rowery-składaki czy chińskie zegarki są z kolei absolutnie zakazane.
Szczególnie ciekawym trendem jest przygotowywanie list oczekiwanych prezentów. Rozwiązanie, które sprawdza się choćby na brytyjskich ślubach budzi jednak sporo kontrowersji. Zwłaszcza wśród zamożniejszych, zaproszonych na taką uroczystość gości. I wśród emigrantów, którzy – mimo że nigdy nie utrzymywali z tą częścią rodziny bliskich kontaktów – znienacka otrzymują oficjalne powiadomienie o tym, że „tego i tego dnia” muszą stawić się w Polsce na komunii kilkulatka, o którego istnieniu nawet nie wiedzieli. Obecność obowiązkowa. Prezent tym bardziej.
„Jakiś czas temu zadzwoniłam do mamy mojego komunisty, tak swoją drogą niezbyt lubianej w rodzinie żony mojego kuzyna, żeby ustalić kilka szczegółów związanych z uroczystością i przy okazji podpytać o prezent. Przygwoździło mnie nieco, gdy usłyszałam od Marty (imię zmienione), że Piotruś chciałby dostać telefon komórkowy, przy czym marzy mu się taki dosyć ambitny, moim skromnym zdaniem, model jakim jest Samsung Galaxy S5 (wydatek rzędu ok 3000zł z tego co mi wiadomo, a więc generalnie nie mały, przynajmniej jak na moją kieszeń)” – tak swoje perypetie z polską komunią opisywała mieszkająca za granicą użytkowniczka serwisu Piekielni. Niestety, w samej sieci www znaleźć można wiele podobnych przykładów. Okazuje się, że – według oczekiwań rodziców – zaproszony na komunię emigrant (w domyśle: ktoś, kogo stać na wszystko) powinien wykazać się gestem i podatować dziecku (i rodzicom, przy okazji) wyjątkowo kosztowny prezent. A do tego – złożyć na ręce „komunisty” grubą, wypchaną funciakami lub euraskami (zależy od kursu: im wyższy, tym lepiej) kopertę, której zawartość pozwoli pokryć z górką wydatki związane z organizacją komunijnej fety.
Co na to Kościół?
Oczywiście, przedstawiciele Kościoła krytycznie odnoszą się do hucznych imprez komunijnych, zaznaczając przy tym, że ten wyjątkowy dzień powinien być niezapomniany nie ze względu na wypaśną otoczkę, falbany sukienki czy prezenty, ale z uwagi na towarzyszące mu przeżycia duchowe.
Pomysłem na zatrzymanie komunijnego szaleństwa jest stosowana w wielu polskich parafiach unifikacja strojów dzieci. Ma być skromnie, z klasą, bez plejady cekinów i metek od światowych projektantów. Księża promują skromne sukienki dla dziewczynek i takie same alby dla chłopców. Kreacje kosztują zwykle ok. 200-300 złotych i są odszywane od wzoru u wskazanej przez proboszcza krawcowej.
Tyle tylko, że podążający za trendami rodzice niechętnie do takich rekomendacji się stosują. Nosem kręcą także ci opiekunowie, którzy w głębi serca za idiotyczne uważają organizowanie sutych przyjęć komunijnych. Summa summarum i oni uginają się pod presją otoczenia. Mamy i tatusiowie ośmio- czy dziewięciolatków nie chcą, aby ich dziecko poczuło się gorsze, a dokładniej – biedniejsze. Aby nie narazić pociechy na środowiskowy ostracyzm – zaciskają pasa, zaciągają kredyty i wykładają na stół te 3 tysiące potrzebne na zorganizowanie komunijnego party i kupno sukienki skonstruowanej z tryliarda warstw obszytych falbanami i kryształami Swarovskiego.
A potem liczą po cichu na to, że kuzyn-emigrant (ten, którego ostatnio widzieli, jak żegnał się z pieluchą i zaprzyjaźniał z nocnikiem) jednak wpadnie na chwilę do Polski, zaliczy komunijną imprezę i rzuci plikiem funciaków. A nawet jak nie przyjedzie – przyśle, dla zasady, kopertę. Jakby nie patrzeć: komunijne show must go on, a chwilówka na kieckę, w której „komunistka” wygląda jak biała wersja muminkowej Buki, sama się nie spłaci…
[ot-video type=”youtube” url=”https://youtu.be/GijtQ2fjuZ0″]
Foto: YouTube (print screen)/ www.wiocha.pl