Nie chce Ci się wstać z łóżka, w pracy nic nie wychodzi, dom obrasta kurzem? Spokojnie! Chwilowy spadek formy zawsze można usprawiedliwić nadejściem Blue Monday. Wymówka jest niezła, bo trzeci poniedziałek stycznia jest powszechnie uważany za najbardziej dołujący dzień w roku. Problem w tym, że Blue Monday to nic innego, jak pic na wodę, pseudonaukowa bzdura, sprytny „chłyt martetindody”. Ale ciiicho… Nie powiemy szefowi!
Styczeń sam w sobie jest przygnębiający: za oknem szarówka, słońce świeci nieśmiało i zachodzi (zdawać by się mogło) gdzieś koło południa, a do wiosny ciągle dalej niż bliżej. Do tego znakomita część z nas albo wciąż budzi się ze świątecznego letargu, albo walczy z ostatnim objawami sylwestrowego kaca. Dodatkowo na siłę szuka w sobie motywacji do tego, aby wytrwać w choćby jednym noworocznym postanowieniu. Jesteśmy naturalnie ospali, rozlaźli, zmęczeni i przygnębieni, a media – ponuro zwiastując nadejście najgorszego dnia w roku – sztucznie potęgują dojrzewające w nas poczucie beznadziei.
O co chodzi? O Blue Monday, czyli trzeci poniedziałek stycznia, nieformalne święto doła, zwątpienia i „nic-nie-chcenia”. Mowa o dniu, którego datę ustalił ponad dekadę temu niejaki Cliff Arnall, brytyjski psycholog, domniemany pracownik Cardiff University.
Wypadkowa smutku i frustracji
Arnall wyznaczył datę najgorszego dnia w roku przy pomocy autorskiego wzoru, w którym zawarł 7 czynników. Jakich: pogodę (im bardziej nędzna, tym lepiej), aktualny dług, miesięczne wynagrodzenie, czas, który upłynął od Bożego Narodzenia. Kiedy to nieuchronnie zbliża się ostateczny termin spłaty kredytów zaciągniętych na poczet zakupu prezentów i urządzenia świątecznej fety). Narastająca świadomość, że kolejny raz nie udało nam się wytrwać w postanowieniach noworocznych oraz – z jednej strony – poczucie, że musimy zacząć „coś” robić i – z drugiej – wrażenie, że nie mamy na nic siły, że brak nam motywacji.
Kto to dr Arnall?
Wszystkie te zmienne dr Arnall wepchnął do jednego algorytmu. Pomnożył, podzielił, zsumował i – na podstawie otrzymanego wyniku oraz dorzucając do tego kryzys finansowy – oświadczył, że najgorszy dzień w roku przypada na trzeci poniedziałek stycznia. Smutną nowinę podchwyciły najpierw brytyjskie, a potem światowe media, które – podpierając się rzekomym autorytetem dr. Arnalla – zabrały się za gremialne straszenie ludzkości Niebieskim Poniedziałkiem.
Blue Monday – By-zy-du-ra!
W tym całym zamieszaniu zapomniano jednak sprawdzić, czy dr Arnall jest tym, za kogo się podaje. Po kilku latach wyszło bowiem na jaw, że rozsławiony uczony nigdy nie był zatrudniony w Cardiff University, tylko prowadził tam kursy wieczorowe dla dorosłych. Mówiąc wprost: był korepetytorem, którego z Cardiff University łączyło jedynie to, że nauczał, po godzinach, w sali wynajmowanej od cenionej wyższej uczelni.
Jakby tego było mało, sam autor algorytmu i ojciec Blue Monday taktycznie przemilczał fakt, że „odkrycia” Niebieskiego Poniedziałku dokonał na zlecenie brytyjskiej firmy turystycznej. W 2005 roku pracownicy Sky Travel, aby zwiększyć sprzedaż letnich wycieczek, zlecili dr. Arnallowi stworzenie sprytnej koncepcji: naukowiec miał w „jakiś sposób” dowieść, że najlepszym sposobem na poprawienie sobie lecącego w styczniu na pysk nastroju jest nie tylko planowanie, ale i bookowanie czerwcowych, lipcowych czy sierpniowych wakacji.
Arnall wymyślił więc sprytny algorytm, który firma Sky Travel wykorzystała w kampanii reklamowej. Artykuł sponsorowany, przestrzegający przed Blue Monday, pojawił się w lokalnej gazecie Liverpool Echo. Ktoś tekst przeczytał, wyskubał z niego informację o najbardziej dołującym dniu w roku. Skopiował autorskie równanie i podparł teorię rzekomą renomą rzekomo słynnego pracownika Cardiff University, a następnie – puścił rewolucyjną teorię w obieg. Tak zaczęła się legenda jednej z największych, pseudonaukowych bzdur ostatniej dekady. Legenda, w którą – dodajmy – wielu z nas tak bardzo chce wierzyć.
Reklama:
Pseudonauka, która zabija
Stworzony przez dr. Arnalla algorytm został zmiażdżony przez cenionych naukowców, którzy uznali go za – mówiąc delikatnie – farsę. Podobnej oceny doczekał się sam Blue Monday. Badacze wielokrotnie dowodzili, że ustanawianie sztywnej, ogólnej dla całego świata daty teoretycznie najgorszego dnia w roku mija się z celem. W takim działaniu nie bierze się pod uwagę choćby różnic kulturowych czy właściwej dla danej szerokości geograficznej pogody. Mimo to idea Niebieskiego Poniedziałku wciąż ma się dobrze, a sam Blue Monday stale znajduje nowych wyznawców.
Dlaczego? To proste: powołując się na rzekomo najbardziej dołujący dzień w roku łatwo nam wytłumaczyć chwilowy, styczniowy spadek formy. Nie chce Ci się wstać z łóżka, w pracy nic nie wychodzi, dom obrasta kurzem? To nie Twoja wina! Wszystko przez Blue Monday!
Sęk w tym, że znajdowanie wymówki może – w niektórych przypadkach – skutecznie przysłaniać prawdziwy problem. Owszem, kiedy cierpimy na tymczasowy spadek energii, gdy przez krótki okres jesteśmy senni i powolni, jeśli chwilowo wszystko nas przytłacza. Możemy zwalić to na pogodę, brak światła i poświąteczne zmęczenie. W takim przypadku to, że ktoś poklepie nas życzliwie po ramieniu i powie „ej, nie przejmuj się, to tylko Blue Monday” może pomóc. Ale z drugiej strony kiedy poczucie bezsilności towarzyszy nam dłużej niż chwilę i kiedy od kilku czy kilkunastu tygodni cierpimy na permanentny brak energii, istnieje duże prawdopodobieństwo, że to depresja. Choroba, którą należy leczyć, a nie usprawiedliwiać medialną, pseudonaukową teorią czy sprytnym „chłytem martetindodym”.
Przeczytaj także:
Jak poradzić sobie z depresją dziecka w UK? – KLIK!
Dzieci powodują doła a rodzicielstwo jest gorsze od śmierci – KLIK!
Choroby cywilizacyjne – KLIK!
Foto: Flickr (lic. CC)