Najgorętsze aktorskie nazwiska, pięć ciepłych historii i ciekawa forma, nawiązująca do świątecznych klasyków – „Listów do M.” i „Love Actually”. „Po prostu przyjaźń” to w teorii murowany przebój tegorocznych walentynek. A jak wypada w praktyce? Sprawdziliśmy to razem z naszymi Czytelniczkami!
Polskie kino już nie jest w kryzysie. Twórczość Wojciecha Smarzowskiego (od „Wesela”, przez „Różę” czy „Drogówkę”, aż po wstrząsający „Wołyń”) to filmy, które z podniesioną głową, bez najmniejszych kompleksów mogą stawać w konkury ze światowymi, szczodrze finansowanymi przez majętnych sponsorów produkcjami. Jest też Patryk Vega, którego najnowszy „Pitbull” rozbił brytyjski bank i przebojem wdarł się na listę najchętniej oglądanych filmów w UK. I – last but not least – jest i Oscarowa „Ida” oraz „Ostatnia rodzina” – obraz, który o włos „przegrał” nominację do bycia polskim pretendentem do najważniejszej w branży kinematografii nagrody.
Nie, polskie kino nie jest już w kryzysie. O ile, oczywiście, mówimy o rodzimych sensacjach, biografiach, dramatach czy produkcjach wojennych i niezależnych. A co z komediami, które przez kilka dekad (od lat 60. do 90. wyłącznie) były motorem napędowym rodzimej kinematografii? Dyplomatycznie można powiedzieć, że takich filmów, jak „Sami swoi”, „Seksmisja”, „C.K. Dezerterzy” czy nieco młodszy „Kiler” już się nie robi, bo nie ma na nie popytu. Teraz na topie są komedie romantyczne – swojskie, urocze, podnoszące na duchu, łatwostrawne, na jeden raz. „Sorry, taki mamy klimat” – żyjemy szybko, oczekujemy szybkiej rozrywki. Na komedie chodzimy po to, aby się pośmiać, a nie wzruszać czy popadać w głębszą refleksję. Prawda?
No nie, nie prawda. My, widzowie, chcemy chichotać z inteligentnych żartów, śmiać się i wzruszać jednocześnie. Dowód? Wspomniane wcześniej „Listy do M.”, czyli historia pięciu kobiet i pięciu mężczyzn, którym w okolicach Bożego Narodzenia przyszło się przekonać o potędze miłości. Świąteczny, ciepły film w gwiazdorskiej obsadzie okazał się być frekwencyjnym hitem – widzowie docenili (i wciąż doceniają) to, że obraz i bawi, i rozczula.
A że apetyt rośnie w miarę jedzenia… „Listy do M.” doczekały się kontynuacji. I to więcej niż przyzwoitej.
A że historia lubi się powtarzać…
Walentynkowe listy, czyli „Po prostu przyjaźń”
Za scenariuszem potencjalnego następcy sukcesu grudniowej komedii stoi Karolina Szablewska, która była… Tak, współautorką scenariusza „Listów do M.”. Reżyserem „Po prostu przyjaźń” został natomiast Filip Zylber – jeden z ojców sukcesów przebojowych seriali telewizyjnych („BrzydUla”, „Prawo Agaty”, „Lekarze” etc.). Do tego zaangażowano plejadę najgorętszych nazwisk na aktorskim rynku – Piotra Stramowskiego, Macieja Zakościelnego, Agnieszkę Więdłochę czy – uchylmy rąbka tajemnicy – świetnych Bartłomieja Topę i Krzysztofa Stelmaszyka.
Sprawdzona scenarzystka, utalentowany reżyser, znani i wysoko cenieni aktorzy… No to mamy dream team. Pytanie tylko, czy ta drużyna marzeń udźwignęła ciężar oczekiwań? W końcu nazwiska i forma nawiązująca do konstrukcji „Listów do M.” zobowiązują!
[ot-video type=”youtube” url=”https://www.youtube.com/watch?v=bwyW8vmT2PY&feature=youtu.be”]
Po prostu… dobrze. I to z dużym plusem!
Jeśli „Listy do M.” ocenić na zasłużoną piątkę, to „Po prostu przyjaźń” to film na czwórkę z dużym plusem. Porównanie obu obrazów jest uzasadniona nie tylko z uwagi na postać scenarzystki. W „Listach…” mieliśmy pięć kobiet i pięciu mężczyzn odkrywających miłość, a w „Po prostu…” pięć świetnie obfotografowanych (wielkie brawa dla Jana Holoubka, autora zdjęć!) opowieści, które udowadniają, jak bardzo potrzebna jest w życiu przyjaźń.
Jest starszy mężczyzna nawiązujący bliską relację z niezwykłym dzieckiem samotnie przebywającym w szpitalu. Jest też nieuleczalna choroba i potajemny związek. Są i przyjaciele, którzy wygrywają w totka. Co ich łączy? Nie tyle co przyjaźń (bo ta, jak przypomina film, bywa trudna czy fałszywa), ale ta najbardziej ludzka, najbardziej prawdziwa chęć nawiązywania bliskich relacji.
Jest pięć opowieści, pięć wątków, pięć gatunków filmowych (od komedii romantycznej, przez klasyczną komedię, aż po jeszcze bardziej klasyczną obyczajówkę) zamkniętych w jednym, kinowym obrazie. Co ciekawe, każda z tych historii jest na tyle bogata i barwna, że – przy odrobinie dobrych chęci scenarzystki – mogłaby stanowić trzon odrębnego filmu. Tutaj, w „Po prostu przyjaźń”, tak się nie stało. Zamiast skali makro, postawiono na formę mikro. To dobrze, bo dzięki temu w „Po prostu przyjaźń” każdy znajdzie coś dla siebie. A dokładniej – coś, co go rozbawi, rozczuli, wzruszy lub da do myślenia. Z drugiej jednak strony, takie żonglowanie wątkami wymaga wyjątkowej sprawności reżyserskiej. I tu jest „List do M.” pogrzebany, bo w pewnym momencie widz dość mocno zaczyna sobie uświadamiać, że Filip Zylber to nie Mitja Okorn (reżyser „Listów…” czy świetnej „Planety singli”), a reżyser specjalizujący się od dłuższego czasu w nieco cukierkowych serialach. To da się wyczuć choćby na poziomie prowadzenia aktorów. Świetni są Topa i Stelmaszyk, bardzo dobra – Więdłocha (zwłaszcza bardzo realistyczny, bardzo dramatyczny, przeszywający widza do szpiku kości monolog w łazience!). Niestety, potencjał pozostałych gwiazd (chociaż do ról dobranych bardzo dobrze) nie został do końca wykorzystany.
Przez żołądek do serca, od przyjaźni do… udanych walentynek
Czy na „Po prostu przyjaźń” warto pójść? Tak! Zwłaszcza w walentynki. Ale pod warunkiem, że nasza randka potrafi docenić porządną, polską produkcję, a po skończonym seansie będzie chciała trochę o filmie pogadać. Bo „Po prostu przyjaźń” to obraz, który zostaje w pamięci i który – mimo lekkich, reżyserskich niedociągnięć – zmusza do refleksji i pozwala, chociaż przez chwilę, spojrzeć na filmowy świat z innej perspektywy, a potem wybrać z niego dla siebie to, co najlepsze i najbardziej krzepiące. Jak to?
Niech najlepszą rekomendacją będą opinie naszych czterech, zaprzyjaźnionych z redakcją Czytelniczek, które – dzięki uprzejmości dystrybutora nowej produkcji na rynek brytyjski – zaprosiliśmy na seans „Po prostu przyjaźń”. Wszystkie oglądały ten sam film, wszystkie z sali kinowej wyszły zadowolone, ale każda wyniosła z seansu coś innego.
Pani Monika stwierdziła, że film jest piękny, refleksyjny i wzruszający i że traktuje nie tylko o wpływie prawdziwej przyjaźni na nasze losy, ale i o wartości ojca w życiu dziecka. Pani Ewie najbardziej podobał się wątek licealnych przyjaciół i to, że film „wycisnął łezkę”. Pani Krystyna zwróciła uwagę na fakt, że film we wzruszający sposób udowadnia, jak mało istotna jest różnica wieku. Zwłaszcza wtedy, kiedy obok ma się tego właściwego człowieka. A czwarta Czytelniczka? Cóż, zdradzimy tylko tyle, że bardzo żałowała, że na film poszła bez męża.
Panowie! Do dzieła! Jeśli nie macie jeszcze planów na walentynki – śpieszcie po bilety! Listę kin, w których można obejrzeć „Po prostu przyjaźń” zamieściliśmy tutaj – KLIK!