Ten idealny? Wiadomo! Polski, puszysty, smażony na głębokim tłuszczu, nadziany konfiturą, budyniem, czekoladą lub twarogiem i – do wyboru – posypany cukrem pudrem lub oblany lukrem. Bo nasze są najlepsze! Nie to, co te amerykańskie, plastikowe donuty czy bliskowschodnie pączki nadziewane słoniną.
Zaraz? Słoniną? A ogórka kiszonego do tego dodają? Bo jeśli tak… No ok, zacznijmy od początku.
Praprzodek pączka
Wypiekami przypominającymi nieco nasze współczesne pączki zajadano się już w starożytnym Rzymie i na Bliskim Wschodzie. Z tą tylko różnicą, że ówczesne pączki wyglądały bardziej jak drożdżowe bułki i – zamiast marmoladą różaną czy budyniem – nadziewane były słoniną. Co istotne, takie właśnie pączki jadano też w średniowiecznej Polsce w czasie zapustów. Ogórków kiszonych do nich nie podawano, ale… popijano je obficie mocnym alkoholem.
Jako pierwsi próbę osłodzenia pączków podjęli najprawdopodobniej Egipcjanie. Mieszkańcy ziem rozciągających się wzdłuż Nilu nie owijali w bawełnę i do pączkopodobnych wypieków dodawali bardzo, ale to bardzo dużo cukru. Efekt? Przeciętny Polak najpewniej nie dałby rady pokonać takiego przesłodkiego (dosłownie i w przenośni) potworka. A przynajmniej nie za jednym podejściem.
Co innego swojskie, nasze, nadwiślańskie pączusie – te najlepsze na świecie, które zaczęto smażyć w Polsce gdzieś na przełomie XV i XVI wieku. Na początku nazywano je z niemiecka kreplami i (oprócz tego, że słoniną) nadziewano słodkimi konfiturami. Pierwotnie kreple były płaskie, przypominały bardziej racuchy niż dzisiejsze pączusie. Okrągłe pączki pojawiły się w Polsce dopiero w XVIII wieku. Jak głosi legenda – ich twórcą był pruski cukiernik, który bardzo chciał wstąpić do armii. Niestety dla niego (ale dla nas na szczęście), zamiast na front – oddelegowano go do żołnierskiej kuchni, gdzie (w przypływie geniuszu!) wymyślił wypiek przypominający kształtem kulę armatnią.
Powiedział mi Bartek, że dziś…
No dobrze, wiemy już, że pączki wywodzą się ze starożytnego Rzymu. A skąd wzięła się tradycja zjadania ich w tłusty czwartek? Także z Rzymu, a jakże! A dokładniej: ze zwyczaju hucznego witania wiosny, kiedy to Rzymianie opychali się tłustymi mięsami i wspomnianymi już pączkami nadziewanymi słoniną.
W polskiej tradycji tłusty czwartek przypada zawsze w ostatni czwartek przed Wielkim Postem (w Wielkiej Brytanii odpowiednikiem tego święta jest Mardi Grass – tłusty wtorek). Dawniej w Polsce, tak jak w starożytnym Rzymie, w ten dzień zjadano potężną ilość tłustych mięs. A gdy zaszło Słońce… celebrowano dalej, bo tłusty czwartek był początkiem Tłustego Tygodnia, kiedy to należało najeść się do syta i… na zapas. W końcu przez następne 40 dni katolików obowiązywała wstrzemięźliwość.
To właśnie wtedy, na przełomie XV i XVI wieku zaczęto jadać w Polsce także słodkie pączki. Biesiadnicy celebrujący Tłusty Tydzień w towarzystwie mięs i alkoholu chcieli zapewne przegryźć golonkę czymś słodkim. Poza tym – byli przesądni i wierzyli, że osoba, która w tłusty czwartek nie zje ani jednego pączka, będzie skazana na niepowodzenia.
Pączkowe wiesz co jesz
I tak tłustoczwartkowe koło kręci się do dziś. Niezależnie od tego w co i czy wierzymy – większość z nas zajada się tymi słodkimi, puchatymi, nadziewanymi i szczodrze polukrowanymi kulkami w ostatni czwartek przed Wielkim Postem.
Statystycznie: w tłusty czwartek przeciętny Polak zjada 2,5 pączka.
Statystycznie: jeden pączek waży 70g.
Statystycznie: jeden ważący 70g pączek ma aż 290 kalorii.
Statystycznie: ważąca 60 kilogramów kobieta, aby spalić 290 kalorii, powinna udać się na godzinne zajęcia z aerobiku, wybrać się na półgodzinny jogging lub przez ponad 90 minut robić intensywne zakupy. Ewentualnie – uprawiać seks przez około 100 minut (w tym wypadku czas zależy od pozycji).
Tyle statystyki. A praktycznie: to jak, ile pączków zjedliście? A raczej – jak długo MUSICIE uprawiać dziś seks, aby spalić nadwyżkę kalorii?
Foto: PixaBay (lic. CC0)