Podejrzewam, że nie zwrócilibyście na niego uwagi. Wygląda przeciętnie jak szara kartka papieru. Jego męska uroda nie powala z nóg – duży, perkaty nos, niewielkie oczy, włosy w nieładzie, które przeczesuje od czasu do czasu wielką dłonią, sylwetka nieatletyczna, wciśnięta w sprany czarny T-shirt i trochę zbyt obcisłe szare dżinsy. Absolutne przeciętniactwo pozbawione charyzmy. Nawet ten jego ton głosu jest płaski jak Żuławy. Ale gdy się tego głosu posłucha, zrzuci z siebie kir pierwszego wrażenia, wtedy otwiera się cała głębia treści, to, o czym mówi. O życiu, filozofii, Bogu, poszukiwaniu sensu i o podróżach. Nie takich all inclusive, ale o uciążliwym pokonywaniu przestrzeni, własnych ograniczeń i słabości, o pielgrzymowaniu w świecie i w głąb siebie. Jest podróżnikiem i pielgrzymem. Takie dwa w jednym. Przeszedł biegun północny i południowy, a także szlak od Kaliningradu do Santiago de Compostela. Jest podróżnikiem, filozofem, filantropem, ojcem. Ma na imię Marek Kamiński. Zapewne znacie to nazwisko.
W książce-wywiadzie, książce-rozmowie Marka Kamińskiego z Joanną Podsadecką pt. „Idź własną drogą” podróżnik opowiada między innymi o swojej pieszej podróży z Kaliningradu do Camino, podróży, która stała się pielgrzymką i pozostawiła niezacieralny ślad w jego psychice i zmieniła sposób postrzegania świata, a przede wszystkim ludzi. Pomiędzy przemyślenia dotyczące duchowości, religii i współczesnej kultury, wkręcone w tryby opowieści zostają historie różnych ludzi. Uzależnionych, bezdomnych, szalonych, żyjących poza ramami życia społecznego, ale także takich, których kariery z boku wyglądały imponująco, których wessał wir życia, blichtr korporacji, ulotność i zdawkowość relacji międzyludzkich, a którzy któregoś dnia powiedzieli dość, rzucili wszystko i ruszyli w podróż, by odnaleźć siebie.
Po tym spotkaniu zaczęłam się zastanawiać, jak to jest z tym przekraczaniem własnych granic. Przecież nie każdy z nas jest stworzony do spektakularnych sukcesów, którymi żyją media. Nie każdy jest celebrytą, nie wszyscy jesteśmy wilkami sukcesu. Stosunkowo niewielu z nas zdobędzie Mount Everest, przepłynie glob na kajaku, czy jak Marek Kamiński zawędruje na dwa bieguny. Nieliczni otrzymają Nagrodę Nobla, Nagrodę Pulitzera, Oskara, Nagrodę Nike czy choćby Paszport Polityki. Niewielu z nas zdobędzie się być może na rzucenie wszystkiego w przysłowiowe diabły, pozamykanie starych rozdziałów, zerwanie z kłopotliwymi nałogami jak palenie czy uzależnienie od czekolady, zerwanie toksycznych znajomości lub relacji, które zamiast uskrzydlać, ciągną w dół. Będziemy sobie żyli tak jak co dzień, nieliczni w ramach nine to five, większość z jęzorem na brodzie w celu związania końca z końcem lub wiecznie uciekającym króliczkiem wymarzonej kariery gdzieś tam, na horyzoncie, odkładając nie tylko marzenia, o których często w dorosłym życiu zapominamy, ale także swoje potrzeby. Na jutro, za miesiąc, za rok, za kilka lat. Można i tak.
Ale czasami, sami nie wiedząc jak, pod wpływem impulsu lub odwagi, która nagle daje o sobie znać, otwieramy oczy i podążamy za głosem intuicji, sami zdziwieni tym, jak wiele w nas nieznanej i drzemiącej przez tyle lat siły.
Tak jak żona jednego z polityków partii rządzącej, który z całą hipokryzją i niezrozumieniem wykorzystywał religię dla celów przemocy psychicznej i fizycznej. Zapewne, gdyby ktoś tej maltretowanej żonie powiedział kilka lat temu, że pewnego dnia powie dość poniżaniu, że oskarży publicznie swojego męża i zacznie wprost opowiadać o domowym ucisku, jakiego doświadczyła ona i jej dzieci, że zostanie twarzą nie tylko telewizji śniadaniowych, ale twarzą kobiet, które w milczeniu znoszą terror pod swoim własnym dachem, zapewne, by nie uwierzyła w ani jedno słowo.
Albo tak jak mama mojej znajomej, którą ze spokojnego żywota opiekunki szczęśliwego ogniska domowego, którym zajmowała się troskliwie i najlepiej jak umiała, wychowując dzieci, dbając o małżonka i zajmując się domem, wybiła nagła utrata męża i nieoczekiwany stan wdowieństwa. I ta, doświadczona gorzko przez los kobieta, z dnia na dzień, zaciskając zęby, stała się matką i ojcem w jednym dla swoich dzieci, weszła w rolę żywicielki rodziny i zapewniła tej rodzinie najlepsze warunki do rozwoju, jakie tylko umiała. I te dzieci były jej wdzięczne za to, że nie upadła, że dała z siebie wszystko, że ofiarowała im przyszłość. Pewne jest to, że gdyby przed tragedią, która ją dotknęła, ktoś przewidział jej taką przyszłość, prawdopodobnie by się załamała.
Takich bohaterek i bohaterów, którzy nagle okazują się wojownikami, którzy zmuszeni lub z wyboru, zaczynają podążać za swoją intuicją, często nie widać, a warto im się przyjrzeć, podejść bliżej, wysłuchać, czasami zaoferować pomoc na ścieżce ich życia.
Nie każdy musi zdobyć dwa bieguny, nie każdy będzie w stanie przejść pieszo Europę, wszak nie każdy jest Markiem Kamińskim. Ale każdy ma w sobie potencjał, by zmienić życie swoje i innych. Czasami warto głębiej wsłuchać się w głos wewnętrzny, a raczej treść tego, co może nam przekazać.
Nie dajmy się zaślepić pozorom. Ważne jest nie to jak, ale co mówimy i nieważne jest czy, ale jak żyjemy.
Foto: Flickr (lic. CC)