Ledwo rozpoczął urzędowanie, a już myśli o zorganizowaniu przedterminowych wyborów? O tym, że Boris Johnson rozważa taką opcję informuje między innymi „Financial Times”. Dziennik powołuje się nieco mgliście na „opinię z otoczenia nowego premiera”, co może dawać wrażenie, że to jedynie plotka. Po głębszej analizie okazuje się jednak, że zrealizowanie takiego pozornie samobójczego pomysłu może przynieść Johnsonowi wiele korzyści.
Obecnie w Izbie Gmin zasiada 316 posłów Partii Konserwatywnej. Drudzy po Torysach są – pod względem liczby zajmowanych miejsc – przedstawiciele Partii Pracy (259), trzeci parlamentarzyści SNP (35 posłów). Poza podium znajdują się przedstawiciele Liberalnych Demokratów (12 mandatów) – proeuropejskiej partii, która w ostatnim czasie sporo zyskuje w sondażach.
Mimo że najliczniejsi, Torysi nie mają w Izbie Gmin większości (choć zabrakło niewiele). Muszą więc polegać na chimerycznych koalicjantach, a to nigdy dobrze nie wróży.
Jak wynika z ostatniego sondażu YouGov, gdyby do wyborów doszło dzisiaj, Torysi mogliby liczyć na poparcie 31 procent wyborców, Partia Pracy na poparcie 22 procent, a Liberalni Demokraci na poparcie 21 procent wyborców. Dalej uplasowałaby się Partia Brexit (14 procent) i Zieloni (7 procent). Tak czy inaczej, w porównaniu z wynikami wyborów z 2017 roku, kiedy Torysi uzyskali 42,3 procent głosów, notowania partii Johnsona spadają. Dlaczego więc nowy premier miałby poważnie – jak donosi „Financial Times” – rozważaj opcję przedterminowych wyborów?
Brexit za wszelką cenę
Zdaniem dziennika, takie rozwiązanie niesie ze sobą kilka korzyści. Po pierwsze, pozwoliłoby Johnsonowi na przeprowadzenie Brexitu nawet wtedy, gdyby na początku września parlament przegłosował wotum nieufności dla rządu.
Zgodnie z obowiązującym prawem, to ustępujący premier – a więc w przypadku wotum nieufności Johnson – w porozumieniu z królową wyznacza termin nowych wyborów. Mało tego, to premier może wybory opóźnić – na przykład tak, aby odbyły się po 31 października, kiedy to Wielka Brytania powinna sfinalizować swój rozwód z Unią Europejską.
Smaczku sprawie dodaje fakt, że w ostatnich tygodniach przedstawiciele Partii Pracy, Szkockiej Partii Narodowej i niektórzy proeuropejscy Torysi otwarcie wypowiadali się o możliwości odwołania rządu Johnsona, gdyby premier zdecydował się przeforsować twardy, bezumowny Brexit.
„Nie możemy powstrzymać ich przed doprowadzeniem do wcześniejszych wyborów, ale to my kontrolujemy terminarz. Możemy więc wymusić, aby do wyborów doszło po 31 października” – cytuje jednego z doradców Johnsona „Financial Times”. Źródło dziennika zaznacza, że do przedterminowych wyborów mogłoby dojść nawet w pierwszych dniach po Brexicie. Skąd ten pośpiech?
Zdążyć przed pobrexitową apokalipsą
Izba Gmin jest podzielona, Torysi nie mają stabilnej większości, Brexit się przeciąga. I politycy, i wyborcy są tym zmęczeni. Alternatywą dla tych ostatnich jest Partia Brexit, której program opiera się głównie na obietnicy szybkiego wyjścia z Unii. Notowania Brexit Party rosną, ugrupowanie Farage’a przejmuje też wyborców, którzy dotychczas głosowali na Torysów. A to Konserwatystów osłabia.
Gdyby Johnsonowi udało się przeprowadzić Brexit i zorganizować przedterminowe wybory tuż po 31 października, politycy Brexit Party straciliby koronny argument. W końcu Wielka Brytania nie byłaby już częścią Wspólnoty, Torysi obiecali spełnić wolę wyborców, zaczęli rozwód z UE i go sfinalizowali. Rozdział zamknięty, Brexit Party utrącona.
Co więcej, po 31 października, zamiast na Brexicie, politycy Partii Konserwatywnej mogliby skupić uwagę wyborców na kwestiach związanych z polityką wewnętrzną i zagraniczną. W tych tematach największy konkurent Torysów, a więc Partia Pracy, traci w oczach głosujących (jeśli chodzi o politykę wewnętrzną i zagraniczną to Konserwatyści są lepiej oceniani).
Jest tylko jeden problem. A co w przypadku, gdy po 31 października stanie się to, czego znakomita część wyborców boi się najbardziej? Że rozwód z UE zaowocuje paraliżem handlu i transportu, niedoborami leków i żywności? Jeśli dojdzie do jakichkolwiek komplikacji, elektorat szybko wskaże winnych – Torysów.
Jak informuje „Financial Times”, doradcy Johnsona i Partii Konserwatywnej są zdania, że nawet jeśli dojdzie do Brexitu bez umowy, negatywne konsekwencje twardego, bolesnego rozwodu z UE owszem, będą nieuniknione, ale społeczeństwo nie odczuje ich od razu, ale po kilku tygodniach, a więc po wyborach. To daje Torysom nadzieję na zwycięstwo. I to jakie! Partia Brexit pozbawiona amunicji, Partia Pracy pokonana na polu polityki wewnętrznej i zagranicznej, Konserwatyści mogą zgarnąć większość i rządzić samodzielnie. A co dalej? Jakoś to będzie, jakoś się tę pobrexitową apokalipsę ogra… Najważniejsze, żeby liczba mandatów się zgadzała.