Dzisiejszy felieton pasowałby raczej do Ściany Ciężkich Myśli, niż do Wolnej Niedzieli. Ale będzie tu. Musi być tu, bo życie to nie tylko niedziela, albo raczej w ogóle nie niedziela.
Śmierć to oblicze cyklu życia, którego nie chcemy przyjąć. A na pewno nie z pokorą. O ile jakoś potrafimy tłumaczyć sobie odejście dorosłego lub starszego, schorowanego człowieka, o tyle wobec śmierci dziecka stajemy kompletnie bezradni. Jak wytłumaczyć sens narodzin, życia człowieka, któremu dane przeżyć na świecie jedynie kilka godzin, dni, miesięcy, lat? Chcemy myśleć, że pojawiamy się po coś na tym świecie. Mamy misję do spełnienia, swoje własne zadanie do wykonania. Idziemy drogą, którą ktoś lub coś mam wyznacza. Widać niektóre ścieżki istnienia są krótkie lub wcale się nie rozpoczynają. Nie umiemy objąć tego racjonalnym tłumaczeniem.
Jeszcze w ubiegłą niedzielę na rodzinnej imprezie dzieci szaleją razem. Nic nie wskazuje, że za dwa dni czyjś świat rozpryśnie się na kawałki, a odłamki tej katastrofy będą ranić także mnie i mój dom. Tego dnia zostały zrobione ostatnie zdjęcia dziecka, którego dziś już nie ma. To był jedynak. Wszystko trwało niewiele ponad dobę. Nie ma diagnozy. Lekarze rozkładają ręce. Sprawę bada prokurator. Rodzina w szoku.
Nie umiem sobie nawet wyobrazić, co czują rodzice. Mogę jedynie przeczuwać, bo sama mam dzieci. Kiedy pomyślę, że po wejściu do domu widzą jego zabawki, ubrania, przedmioty codziennego użytku… Jeszcze we wtorek byli rodziną, taką jak większość. Z radościami i kłopotami dnia codziennego. A dziś wszystko muszą zakopać do ziemi. Oddać. Rodzicie nie powinni chować swoich dzieci. To wbrew porządkowi. Trudno o tym myśleć.
Rozważamy z mężem czy zabrać odrostki na pogrzeb. Nie chcemy ukrywać życia przed dziećmi. Niech wiedzą. Decyzja jest taka: czteroletnie zostaje, ośmioletnie jedzie. Pytamy starsze czy chce. Prosi o czas do namysłu. Na drugi dzień odpowiedź jest pozytywna. Córka uważa, że „powinna”. Jestem pod wrażeniem tej odpowiedzi. Rysujemy pożegnalną laurkę z tyranozaurem. W domu panuje milczenie, jakby to TU stała się tragedia. Nie umiemy o tym mówić. Zawsze czekam, co przyniesie tydzień, żebym mogła się tym z Wami podzielić. Ten tydzień przyniósł kubeł zimnej wody na głowę. Codzienne bieganie, sprawy, pozornie najważniejsze. Tym czasem, co by nie zrobić, przeznaczenie idzie własną drogą. W obliczu śmierci, człowiek docenia to, co ma. Nie marudzi. Taki los.
Z czasem z bocznicy wrócimy na tory życia.
Do napisania.