Wyśmiewany nastolatek powiesił się na własnych sznurówkach. Anonimowi Internauci mają z niego bekę. „Dobrze że zdechł”, „powinien nosić buty na rzepy”.
Słyszeliście o tragedii Dominika Szymańskiego? To czternastolatek z polskiego Bieżunia, który powiesił się na sznurówkach. Chłopiec był potwornie szykanowany w szkole. Jego rówieśnicy prześladowali go za wrażliwość, za to, jak się ubierał i za to, że przesadnie (w ich mniemaniu) dbał o wygląd. Jakby tego było mało – swoją cegiełkę do tragedii chłopaka dorzucili też agresywni nauczyciele. Dominik nie wytrzymał, pękł. Przed śmiercią napisał list do matki. Wyznał w nim, że czuje się zerem. Przeprosił za to, co zamierza zrobić.
Internet ma z niego bekę
Dominik nie żyje, ale Internet nie uznaje żałoby. Chłopak znowu jest na celowniku prześladowców. Anonimowych, wyszczekanych, bezlitosnych, pozbawionych empatii i w jakiś sposób charyzmatycznych, bo przyciągających do siebie innych miłośników bezkarnego darcia łacha z czyjejś tragedii.
Pośmiertnym stalkerom wciąż mało, ciągle są głodni beki. Zakładają na FB profile o Dominiku. Nabijają się tam ze śmierci chłopaka. Znowu szydzą z jego wrażliwości, sposobu ubierania się i z tego, że wyglądał tak, jak wyglądał. Żerują na tym, że Dominik się nie obroni. O ile wcześniej, kiedy żył, mógł odpyskować, poskarżyć się, szukać pomocy, to teraz nie ma prawa głosu. Jest materiałem do tworzenia memów. Niczym więcej. Nie nikim. Po prostu niczym.
Kolejna śmierć to mniej niż statystyka
To nie pierwszy i, niestety, nie ostatni raz, kiedy młody, szykanowany człowiek postanawia targnąć się na swoje życie. Każda kolejna tragedia coraz słabiej nas poruszy. Bo śmierć jednostki robi się nudna, powszednieje. Tylko duże liczby robią wrażenie. Im więcej trupów – tym głośniej i z mocniejszym przytupem.
A małoletnich samobójców będzie coraz więcej. Nie dlatego, że nastoletnie ofiary są coraz słabsze psychicznie. Nie dlatego, że ich oprawcy są coraz mocniejsi. Tragedii będzie coraz więcej, bo życie nastolatków odrywa się od rzeczywistości i coraz mocniej osadza w wirtualu. Nie plac zabaw, ale Facebook jest ich ulubionym miejscem spotkań. Już nie liczy się ilość wpisów do „złotych myśli”, ale liczba polubień zdjęcia umieszczonego na Instagramie. To nie trzepak, a Twitter jest poletkiem do zawierania przyjaźni i rozwiązywania konfliktów.
Współczesne kanały komunikacji rządzą się swoimi prawami. Tutaj każdy może być anonimowy i z bezpiecznej pozycji opluwać, prześladować, wylewać wiadro pomyj na upatrzoną wcześniej ofiarę. Najłatwiej i najskuteczniej działa się w stadzie. Tak jak na dawnych podwórkach, tak i tu tworzą się bandy chuliganów polujących na łatwych do stłamszenia kujonów czy młodych wrażliwców.
Problem w tym, że kiedyś, kiedy tępawy, nastoletni wyrostek zaatakował zahukanego okularnika – tatuś tego drugiego mógł łatwo zidentyfikować agresora i wymierzyć mu stosowną karę. Nie, nie klapsem czy obiciem pryszczatej mordy, ale za pomocą interwencji u rodziców gagatka czy wizyty w szkole. Jak to nie pomagało – można było sięgnąć po większy kaliber: poprosić znajomego dzielnicowego o przyjrzenie się sprawie czy nastraszyć gnoja kuratorem.
Teraz to nie zadziała, bo agresywny małolat jest anonimowy. Ma głupi nick, ściągnięty z sieci awatar. Biegle porusza się po forach i rączo przeskakuje z FB na Twittera, wielokrotnie zmieniając przy tym wyssaną z palca tożsamość. Działa w stadzie, szuka taniego poklasku, leczy kompleksy, czuje się bezkarny. I taki, w gruncie rzeczy, jest.
Wali go to, czy do prowadzonej na FB strony dotrze matka Dominika. Nie interesuje go czyjaś tragedia, ale fejm. Rosnąca liczba lajków pobudza bardziej, niż tani pornus zwędzony ojcu ze skrytki pod parapetem. Z każdym kolejnym polubieniem strony rośnie poziom samozadowolenia, a każda kolejna śmierć nie jest tragedią, ale inspiracją do stworzenia następnego profilu. I znowu posypią się lajki, i znowu podskoczy statystyka odwiedzin. Będzie beka.
Wiecie co z nimi robić!
Ustaliliśmy z redakcyjnymi kolegami, że TopMejt ma być źródłem przede wszystkim pozytywnych wiadomości. Od początku chcieliśmy stawiać na dobre teksty, wartościowe, merytoryczne porady i zarażać optymizmem. Z dala od skandali, afer czy szemranych teorii spiskowych. Mieliśmy skupiać się przede wszystkim na budowaniu fajnej, polonijnej społeczności. Są jednak zdarzenia-impulsy. Chwile, w których mikroświat wstrzymuje oddech a wiara w ludzi pada na pysk. W takich momentach powzięte wcześniej założenia czy strategie tracą na ważności, zmienia się punkt widzenia, a sumienie zaczyna mocniej dawać o sobie znać i zapala zielone światło do tego, aby – wykorzystując zasięg serwisu TopMejt – pokusić się o prywatę. To jest moja prywata.
Nie lubię się wymądrzać. Nie jestem psychologiem czy socjologiem, na bakier mi z teorią etyki, więc nie czuję się kompetentna, aby radzić innym, jak najlepiej pokierować swoim życiem. Szerokim łukiem omijam samozwańczych coachów czy blogaskowe wypociny pisane przez specjalistki od wszystkiego. Czytanie takich skrobanych na kolanie poradników czy pseudomotywacyjnych bzdur uważam za stratę czasu. A że cenię czas – zarówno swój, jak i czytelników TopMejt – nie podejmuję się pisania quasi-specjalistycznych tekstów o niczym. Ale jest jedna dziedzina, w której jestem cholernie dobra. Świetnie tropię, a potem eksterminuję internetowe, Facebookowe bydło. A dokładniej – bydło nowej generacji, bydło 2.0.
W przypadku śmiecia, który założył stronę o Dominiku nie działa zasada „nie karmić trolla”. Skrytykujesz, nie skrytykujesz, napiszesz komentarz, nie napiszesz – śmieć ma to gdzieś. Ważne, że zobaczyliśmy jego „dzieło”. Że weszliśmy na profil i nabiliśmy statystykę odwiedzin. To, że nie kliknęliśmy „like” to nic. Skoro oburzyła nas jego Facebookowa działalność – nie jesteśmy jego targetem. On ma inną grupę docelową. To – w sumie – prawie tysiąc kreatur, które polubiły profile „Dominik Szymański dobrze że zdechł”, „Dominik Szymański żyje” czy „Dominik Szymański to pi#a”. Nie my, ale oni się liczą. To oni mają bekę z tego, że debilowaty admin drze łacha z czyjejś śmierci.
Admin jest trollem, ale niekarmienie go nie ma sensu. Śmierć głodowa skutecznie eksterminuje, ale sam proces eksterminacji trwa bardzo długo. O wiele lepiej jest spychać takich pozbawionych empatii śmieci w internetową nicość. Jak? Zgłaszając stronę administracji FB. Im więcej osób to zrobi – tym lepiej, tym szybciej Facebook zadziała. Co jak co, ale w takich przypadkach działa bez zarzutu. „Cukierberg” ma podobno hopla na punkcie szeroko rozumianej poprawności politycznej. W tym wypadku funkcjonuje to na korzyść nas wszystkich.
Cytując „reprezentującego biedę” (intelektualną?) rapera z Poznania – wiecie co z nimi zrobić? Zgłosić. Zablokować. Zlinczować w Internecie, a więc – zbanować w wirtualu, czyli w świecie, który pryszczatym kretynom zastępuje rzeczywistość.
To syzyfowa robota, jasne. Facebookowy śmieć jest jak pochrzaniony Feniks. Jak zamykają mu jeden profil, zakłada drugi, odradza się. I znowu nabija się z czyjejś tragedii, podnosi sobie wirtualne ego, kiedy rzeczywista samoocena kuli się pod stołem. Nigdy mu się to nie znudzi. Ale przynajmniej możemy przystopować rozwój jego kariery i uniemożliwić jego pożal się Boże fanom dostęp do kolejnych, bekowych memów i wpisów.
Jeśli wiemy co z tym zrobić – róbmy to. Zgłaszajmy wszystko, co jest niemoralne, co nosi przejawy stalkingu. Zgłaszajmy kretyńskie profile i kretyńskie posty. Banujmy wszystko to, co wzbudza podejrzenia. Nie naprawimy tym świata, ale może sprawimy, że śmierć kolejnego nastolatka nie będzie tylko statystyką, ale tragedią, którą rodzice dziecka będą mogli przeżywać w należytym spokoju. Z dala od beki i echa rechotu, który wydaje z siebie pryszczaty, anonimowy gnojek internetowy.
Ps. Tak, zgłosiłam oba profile. Poprosiłam znajomych, żeby zrobili to samo. Jak widać – zadziałało, profile wyparowały.
Ps.2 Nie mam pewności, czy za chwilę nie pojawi się kolejny profil szydzący z tragedii Dominika. Jeśli go namierzę, znowu kliknę w „nie podoba mi się ten post”.
Ps.3 Szukając klonów poprzednich stron – znalazłam profile stworzone „ku pamięci” Dominika. Tym, którzy po przeczytaniu felietonu pomyśleli, że przesadzam – polecam lekturę zamieszczanych tam komentarzy. Znajdziemy wśród nich i słowa smutku, i wyrazy współczucia, i ciepłe wspomnienia. Ale, żeby nie było tak różowo, przeczytamy przy okazji, jaką ciotą był nieżyjący chłopak i jak dobrze, że już go między nami nie ma.
Foto: FB