Najprawdopodobniej przez najbliższe dwa dni Londyn dotknie całkowity paraliż komunikacyjny. Wszystko bowiem wskazuje na to, że zapowiadany już od dłuższego czasu wielki strajk pracowników metra rozpocznie się zgodnie z planem.
Strajk zapowiedziały cztery związki zawodowe – RMT, TSSA, ASLEF i Unite. Powodem stało się planowane uruchomienie weekendowych kursów nocnych. Od 12. września w piątki i soboty na najważniejszych liniach pociągi miałyby kursować przez 24 godziny na dobę.
Wywołało to sprzeciw pracowników metra, którzy i tak czują się mocno przepracowani i niedowartościowani finansowo. Zdaniem związkowców, nie zaproponowano żadnej satysfakcjonującej rekompensaty – zaplanowali więc dwudniowy protest, który rozpocząć ma się w już jutro o godzinie 18.30.
Prognozy wskazują, że jeśli do strajku faktycznie dojdzie – a to wydaje się już niemal pewne – może on okazać się największym strajkiem komunikacyjnym od 10 lat. Przez dwa dni nie tylko nie będzie kursować metro: jeździć nie będą też pociągi First Great Western wożące pasażerów do Walii, a londyńskie autobusy mogą kursować nieregularnie.
W niedzielę wieczorem związkowcy otrzymali propozycję, która miała odwieść ich od protestu. Gdyby ją zaakceptowali, wszyscy pracownicy metra otrzymaliby 2% podwyżkę pensji, natomiast osoby pracujące przy zapowiadanych weekendowych przewozach premie w wysokości 500 lub 2000 funtów – odpowiednio dla obsługi i maszynistów.
Wszystkie cztery związki – choć z różnych powodów – zignorowały tę propozycję. Przedstawiciele ASLEF stwierdzili, że mieli za mało czasu na przestudiowanie oferty, natomiast związkowcy z RMT uznali ją za „cyniczną i generującą wewnętrzne podziały próbę podważenia związkowej solidarności”.
Wygląda zatem na to, że w środowe popołudnie rozpocznie się komunikacyjna apokalipsa. Wprawdzie dziś przed południem jednak wznowiono rozmowy, ale jak dotąd nie słychać o żadnym przełomie. Jeśli się utrzyma, Londyn i okolice mogą zostać całkowicie sparaliżowane.