Tydzień temu, w kilka dni po zamachach w Paryżu, będący pod wpływem alkoholu Polak poinformował obsługę lotu o tym, że w samolocie jest bomba. Przez głupi żart 64-latka maszyna lecąca z Warszawy do Egiptu musiała przymusowo lądować w Burgas. Teraz, dowcipny rodak ma sporo problemów.
O sprawie pisaliśmy tutaj (KLIK!). Po tym, jak maszyna należąca do linii Small Planet musiała lądować w Burgas, port został zamknięty, samolot dokładnie sprawdzony, a pasażerowie uziemieni. Sprawca całego zamieszania – 64-letni Polak – został zatrzymany i przewieziony do bułgarskiego aresztu, w którym spędził trzy doby. Po tym czasie Polaka wypuszczono za kaucją.
Żartowniś nie może jednak wrócić do kraju. Zgodnie z postanowieniem miejscowego sądu – mężczyzna będzie musiał zostać w Bułgarii do czasu rozpoczęcia procesu, który ruszy najprawdopodobniej za miesiąc. Na tym jednak nie koniec dotkliwych konsekwencji sztubackiego żartu. Linie Small Planet obliczyły, że straty wynikające z awaryjnego lądowania, uziemienia maszyny i zapewnienia podróżnym nowego środku transportu wynoszą około 130 tysięcy złotych. Dodatkowo, bułgarski sąd może obciążyć Polaka kosztami operacji policji. Dowcipnisia, któremu grozi też kara pozbawienia wolności, czeka więc w najbliższym czasie sporo wydatków.
Foto: Wiki (lic. PD)