Jak tam Kochani? Świętujecie Dzień Zakochanych? Ja odpadam…
Tego dnia nie wypuszczam się na miasto. Pełno w nim czerwieni i taniego, landrynkowego różu. Po ulicach snują się (młodzi) zakochani. On trzyma ją za rękę, ona w kruchej dłoni trzyma kwiat/misia, symbol tego, jak bardzo on ją dziś kocha. Kawiarnie, pizzerie pełne są czule patrzących sobie w oczy par. Do kina kilometrowe kolejki. Jakby wszyscy naraz uparli się być DZIŚ właśnie tam.
Plastikowy walentynkowy blichtr wylewa się z wystaw sklepowych. Agresywnie włazi mi do głowy, oczu, do mojego domu. W telewizji dziesiątki porad jak udanie spędzić ten dzień. Jakbym rozumu swojego nie miała. A co z tymi, którzy samotni albo ze złamanym aktualnie sercem? Spacyfikowani spędzają cały dzień w domu, pod kołdrą, klnąc w duchu i czekając, aż skończy się cały ten cyrk.
Całujące się w tramwajach pary wprawiają w zakłopotanie. Publiczne manifestowanie uczuć, tego dnia wyjątkowo przybiera na sile. Zdaje się, że niektórych opanowała miłosna wścieklizna. Zażenowana odwracam wzrok, że niby tak mnie interesuje, przesuwający się za tramwajowym oknem widok. Inni robią to samo.
Nie upiekę walentynkowego ciasta z sercem, nie przyrządzę romantycznej kolacji, po której wcisnę się w seksowne wdzianko, aby koniecznie uczcić dzień zakochanych. Nie obejrzę w telewizji głupawej komedii miłosnej. Nie obrażę się także, jeśli mój mąż nie okaże mi dziś dowodów swojej miłości, pod postacią butelki wina, czerwonej róży, czekoladek, których nie lubię czy innego niepotrzebnego mi wcale walentynkowego przydasia.
Miłość różne oblicza ma. Nieustających walentynek Wam życzę. Takich, które trwają 365 dni, a nie tylko dziś.
Do napisania.
Foto: 49.media.tumblr/print screen