Brytyjskie media grzmią, że tutejsza służba zdrowia jest w opłakanym stanie. Według rządowych raportów stoi na skraju bankructwa – jej zadłużenie wynosi ponad 2 mld funtów! Deficyt jest dwa razy wyższy niż na przełomie 2014/2015 roku.
Prawicowy polityk Nigel Farage o problemy NHS obwinia imigrantów z Europy Wschodniej. Twierdzi, że rząd wydaje za dużo pieniędzy na leczenie osób nie będących brytyjskimi obywatelami, w tym na Polaków. Sprawa ma jednak dwie strony medalu. Z jednej strony mówi się wręcz, że Wielka Brytania ma jeden z najgorszych systemów zdrowotnych świata. Przyczyniają się do tego niskie kompetencje przedstawicieli służby zdrowia: zbyt powierzchowne leczenie, ignorowanie symptomów czy pomyłki. Co prawda można narzekać na jakość służby, ale jest do niej łatwy dostęp. Na co możemy liczyć od NHS? Na pomoc w nagłych wypadkach, leczenie chorób tj. gruźlica czy malaria, testy HIV, świadczenia związane z planowaniem rodziny. Z drugiej strony są lekarze, którzy twierdzą, że nie są w stanie podwyższać swoich kompetencji, bo mają zbyt dużo obowiązków. Problemem jest więc również brak odpowiedniej kadry. Z badań wynika, że NHS potrzebuje ok. 80 tys. lekarzy i pielęgniarek jeśli chce świadczyć wyższe standardy opieki medycznej. Nie pomaga także pośpiech lekarzy. Pacjentów jest za dużo. Rodzi się niezadowolenie lekarzy z zarobków, które nie przekładają się na ilość kompetencji. I tak błędne koło się zamyka. Problemy służby zdrowia siłą rzeczy przekładają się więc na pacjentów. A ci, coraz chętniej i liczniej decydują się na prywatne usługi specjalistów. Czy jednak z brytyjską służbą zdrowia jest aż tak źle?
Pani Beata ma 32 lata, męża i czwórkę dzieci. Pochodzi z terenu województwa mazowieckiego, ale od 2008 roku mieszka w Wielkiej Brytanii. Jak sama opowiada „mój kontakt z NHS rozpoczął się w 2010 roku, kiedy poszłam do tzw. GP. Bez skierowania od niego nie można nic załatwić. To właśnie w tym momencie zaczęła się prawdziwa „przygoda” z tutejszą służbą zdrowia”.
Do lekarza pierwszego kontaktu (GP) kobieta zgłosiła się z kującym bólem brzucha i bólem kręgosłupa, które dokuczały jej coraz częściej uniemożliwiając normalne funkcjonowanie. Nawet najprostsze czynności stały się katorgą. Dolegliwości stawały się do tego stopnia nieznośne, że całkowicie destabilizowały dotychczasowy rytm życia pani Beaty.
„Sprawa z leczeniem wygląda łatwiej, gdy jesteśmy w stanie określić, co nam jest. Bo jeśli zaczyna się poszukiwanie przyczyny danych dolegliwości, a lekarz nie jest w stanie określić co do końca się dzieje, to zaczyna się długa droga od diagnozy poprzez badania i podawanie odpowiednich leków” – opisuje pani Beata.
GP podłoża bólu brzucha upatrywał w problemach ginekologicznych. Stąd pani Beata otrzymała skierowanie do ginekologa. Niestety na bóle w kręgosłupie atakujące coraz częściej i mocniej wypisano jej „sławny” tutaj paracetamol. „Na początek” – jak wspomina decyzję lekarza.
Na wizytę u ginekologa czekała dwa miesiące. Standardem jest tutaj oczekiwanie od czterech do sześciu tygodni więc jej przypadek zbytnio nie odbiegał od normy. W tym czasie zażywała leki mające tymczasowo uśmierzyć ból. Kiedy wreszcie dostała się do specjalisty leczenie zaczęło się od leków doustnych. Wizyty stały się coraz częstsze. Po kilku miesiącach padła decyzja o zrobieniu laparoskopii. Całą procedurę zabiegu wyjaśniono i umówiono termin operacji.
Kobietę skierowano do szpitala. Początkowo obawiała się, że jej słaba znajomość języka sprawi, że nie będzie w stanie prawidłowo i dostatecznie opisać swojego stanu.
Pani Beata skorzystała z pomocy tłumacza zamawianego przez placówkę, w której miała wizytę. Co ważne nie ponosiła za to żadnych kosztów. Dla osoby nie znającej angielskiego lub posługującej się nią na podstawowym poziomie to ogromne ułatwienie i pomoc. „Mogłam wyjaśnić dokładnie, co się ze mną dzieje. Mogłam zrozumieć lekarza” – komentuje.
Pani Beata mimo bólu i wielu wcześniejszych wizyt u różnych lekarzy wydaje się być naprawdę dzielną i pogodną osobą pozytywnie patrzącą na tutejszą służę zdrowia. „W dniu operacji pani doktor przed operacją zapytała o samopoczucie. Pielęgniarki przychodziły i tłumaczyły, co się będzie działo. Tłumacz przekazywał mi wszystkie informacje na bieżąco. Jeśli miałam jakieś pytania nie było problemu z uzyskaniem odpowiedzi na nie. Atmosfera była wspaniała. Podczas usypiania pielęgniarka trzymała mnie za rękę. Druga była przy wybudzaniu mnie z narkozy. Opieka fantastyczna! Proponowano mi nawet herbatę z mlekiem, ciastko, tosta. Funkcjonuje tutaj ,,day case unit”, co oznacza jednodniowe przyjęcie do szpitala, wykonanie operacji i wieczorny powrót do domu. Na drugi dzień zadzwoniono do mnie z zapytaniem „czy wszystko w porządku?”, „jak się czuję?”. Było to dla mnie zaskoczeniem” – wspomina pani Beata.
Po zabiegu usłyszała diagnozę „endometrioza”, i to w bardzo zaawansowanym stadium. Natychmiastowo podjęto decyzję o leczeniu: zastrzyki, terapia hormonalna. Doszła decyzja o spirali. Leczenie, które w Polsce jest kosztowne tutaj było za darmo. Co najważniejsze, przyniosło efekty i ból się zmniejszył. „Rozważano usunięcie macicy. Pani doktor pytała czy chcę mieć jeszcze dzieci, miałam już troje. Brałam wszystkie za i przeciw” – opowiada.
W 2014 roku podczas pobytu w Polsce wykonała prywatnie zabieg usunięcia nadżerki, do którego lekarz operujący musiał usunąć spirale. I tu zaczyna się inna historia. Efektem czteroletniego leczenia była kolejna ciąża… Ale więcej o tym już za chwilę.
W międzyczasie kręgosłup cały czas dokuczał. Kobieta brała silne leki. Wykonano rezonans magnetyczny. „Okazało się, że mam wypadający dysk w dolnej części kręgosłupa. Skierowano mnie na fizjoterapię. Raz w tygodniu przez dziewięć miesięcy ćwiczenia, akupunktura, masaże. Starano się pomoc, ale ból nie był do zniesienia. GP myślał nawet już o operacyjnym leczeniu. Nie zgodziłam się. Poszukałam pomocy prywatnie. Korzystam z niej do dziś. Jest to kiropractic, czyli taki odpowiednik kręglarki w Polsce” – opowiada nam pani Beata.
Po powrocie z Polski zgłosiła się do swojego GP z prośbą o ponowne skierowanie do ginekologa. Kobieta chciała wykonać kontrolne badania po zabiegu w Polsce. Była przygotowana także na to, że jeśli wymaga tego sytuacja będzie trzeba ponownie założyć spiralę. GP wysłał skierowanie we wrześniu, a w listopadzie miała już wizytę. „Zanim udałam się wizytę wiedziałam, że jestem w ciąży. Ale było mi w to trudno uwierzyć” – komentuje sprawę pani Beata. W dniu spotkania ze swoją panią ginekolog od razu poinformowała ją o tym fakcie. Pani Beata była w trzecim tygodniu ciąży. „Mina mojej doktor była bezcenna, bo przecież zdiagnozowano u mnie endometriozę i leczono mnie z tego powodu. Wypadł jej długopis z ręki. Zaniemówiła. Kiedy była w stanie cokolwiek powiedzieć stwierdziła, że to niemożliwe”. Jak widać zdarzają się cuda. A jest nim niewątpliwie dziecko w łonie kobiety, której powiedziano, że nie będzie mogła już ich mieć.
Pani Beata miała zgłosić się do położnej, którą mogła wybrać samodzielnie „online”. Decyzja zapadła, a położna szybko skontaktowała się z kobietą. Umówiono pierwsze spotkanie. „Szczerze to nie wiedziałam co mnie czeka. Ciąża w obcym kraju?” – pani Beata była przerażona porodem w Wielkiej Brytanii mimo, że miała już troje starszych dzieci. Te urodziła jednak w Polsce.
W szóstym tygodniu ciąży zaczęły doskwierać kobiecie straszne bóle głowy. „Od początku męczyły mnie okropne mdłości. Położna doradzała jak je złagodzić. Wszystko wyjaśniała. Z bólami głowy zgłosiłam się do GP. Niestety lekarz pierwszego kontaktu nie był w stanie mi pomóc. Wysłano mnie na badania krwi. Okazało się, że poziom cukru jest podniesiony. Miałam cukrzyce ciążową”. Od tej chwili dla pani Beaty zaczęły się wizyty kontrolne. Co dwa tygodnie spotkania z ginekolog i częste rozmowy ze specjalistami ds. cukrzycy. Do tego spotkania z położną raz w miesiącu lub częściej jeśli była taka potrzeba. Dochodziły wszelkiego typu badani sprawdzające stan zdrowia. „Opiekował się mną sztab ludzi. Opieka super!” – ocenia kobieta.
Dość zaskakujące dla wielu osób może okazać się podejście tutejszych lekarzy z publicznych placówek do pacjenta: „Jeśli miałam jakieś pytania to o każdej porze mogłam zadzwonić do każdego z nich. Zupełnie inaczej to wyglądało niż w Polsce”.
Bliżej porodu razem ze swoją ginekolog pani Beata ustaliła termin porodu. Nie mogła donosić malucha do końca czterdziestego tygodnia. Była obawa, że będzie za duży i poród może być bardzo ciężki. Ponadto dochodziła obawa, że pod koniec ciąży dziecko mogłoby przejąć cukrzyce. Pod koniec czerwca 2015 kobieta zgłosiła się do szpitala na wywołanie akcji porodowej. Był to trzydziesty ósmy tydzień ciąży.
„Zapytano mnie jak chce rodzić: naturalnie czy cesarkę. A może w wodzie? To był szok. Oczywiście cesarka w moim wypadku to zło konieczne. Na samą myśl, że mogłoby do niej dojść to się trzęsłam i nie chciałam o tym myśleć. Co innego gdyby była koniecznością. Dostałam łóżko na kilkuosobowej sali. Pojawiły się położone, które wytłumaczyły mi jak będzie przebiegała cała procedura wywołania porodu, pierwszy raz w ten sposób rodziłam. Monitorowały także stan malucha. Dopiero następnego dnia nad ranem odeszły mi wody. W bardzo krótkim czasie przyszły skurcze. Przyjechał mąż i przewieziono mnie na salę porodową” – tak na świat przyszedł syn pani Beaty. „Położne odebrały poród, położyły mi skarba na brzuchu, okryły nas kocykiem. Ta chwila była dla nas. Żadnego pospiechu tylko łzy szczęścia” – wspomina kobieta.
Mama z dzieckiem przebywa tutaj w szpitalu tylko jeden dzień. Oczywiście pod warunkiem, że z nią i maluchem jest wszystko w porządku. „Ja urodziłam synka rano i wieczorem mogłabym już wyjść do domu, ale zostałam do następnego dnia bo sprawdzali krew dziecku. Chciano upewnić się, że nie ma cukrzycy” – wspomina.
Przy tym wszystkim pani Beata mocno podkreśla fakt realnej opieki nad kobietą w ciąży przez tutejszą służbę zdrowia, a raczej ludzi ją tworzących. „Po samym porodzie przychodziły różne osoby służące pomocą i radą. Były na każde zawołanie z uśmiechem na twarzach. Przed porodem przychodziły też panie położone do domu na wizyty sprawdzające czy jesteśmy gotowi na przyjęcie dziecka w domu”.
Warto podkreślić, że dla brytyjskiego NHS pracuje wielu polskich lekarzy pielęgniarek, położnych i anestezjologów, którzy cieszą się bardzo dobrą opinią nie tylko wśród swoich rodaków, ale i miejscowych.
„Myślę, że opieka w UK pozostawia wiele do życzenia tak samo, jak w każdym innym kraju. Zawsze jest coś, do czego się można przyczepić. Jednak jej jakość i to, jak jesteśmy traktowani zależy od ludzi pracujących w służbie zdrowia i niosących nam pomoc. Od tego, na jakiego człowieka – lekarza, położną czy pielęgniarkę – trafimy. Są też terminy i procedury, których nie jesteśmy w stanie przeskoczyć. Musimy czekać na swoją kolej” – podkreśla pani Beata, a jej słowa wydają się być szczerą opinią na temat tutejszej służby zdrowia.
Foto: Flickr (lic. CC)