Szczepienia w ciąży – kwestia budząca wiele kontrowersji wśród przyszłych mam, ich rodzin, lekarzy, i właściwie wszystkich osób zainteresowanych tematem. W Wielkiej Brytanii jeszcze niedawno namawiano ciężarne do szczepienia przeciwko krztuścowi, co rozpoczęło zażarte dyskusje między zwolennikami i przeciwnikami takich iniekcji. Warto to zrobić? Co powinniśmy wiedzieć na temat szczepień kobiet w ciąży?
Sprawa wypłynęła kilka lat temu, na fali epidemii zachorowań na krztusiec (zwany dawniej kokluszem, ang. whooping cough), szczególnie wśród małych dzieci. Z pozoru niegroźna w naszych czasach choroba zaczęła zbierać śmiertelne żniwo, a narastająca od 2010 roku liczba zarażonych, w tym zmarłych, osiągnęła swoje apogeum dwa lata później.
W konsekwencji tragicznych wydarzeń lekarze doszli do wniosku, że najbardziej narażone (podatne oraz właściwie bezbronne, jeśli chodzi o poziom przeciwciał) są niemowlęta – równocześnie zbyt małe, aby móc przeprowadzać na nich szczepienia. Ich organizmy przed osiągnięciem drugiego miesiąca życia nie reagują na nie dobrze, ponadto – do uzyskania pełnej odporności malucha konieczne jest podanie trzech dawek szczepionki, w odpowiednich odstępach czasowych. Stąd pomysł kampanii społecznej, zakrojonej na dużą skalę, a dotyczącej podawania bezpłatnych, nieobowiązkowych szczepionek ciężarnych kobietom, z zastrzeżeniem: między 28. a 38. tygodniem ciąży (najlepiej do 32.).
Zaproponowane rozwiązanie miało pomóc w przekazaniu w naturalny sposób (przez łożysko) ochrony organizmu dziecka przed chorobą. Do programu, wprowadzonego w życie jesienią 2012 roku, zachęcali za brytyjskim NHS-em lekarze i pielęgniarki, co wywołało oburzenie wśród wielu osób.
Czym jest szczepionka, czyli o co tyle hałasu?
Szczepienia są dziś powszechnym i w większości przypadków skutecznym środkiem zapobiegającym wielu groźnym chorobom (choć i tu pojawiają się głosy sprzeciwu, zwłaszcza wśród rodziców, którzy swoich dzieci nie chcą szczepić w ogóle). Najprościej mówiąc: szczepionka to specjalnie spreparowana substancja, zawierająca minimalną liczbę drobnoustrojów. Wprowadzenie jej do organizmu umożliwia ich „rozpoznanie” i „zapamiętanie”, w wyniku czego w sposób bezpieczny wytwarzamy przeciwciała do walki z daną chorobą. Pozwala się to w przyszłości przed nią obronić.
Jasne są dla nas korzyści płynące ze szczepień. Plusy odczuwają szczególnie osoby, które nie przebyły pewnych chorób zakaźnych w dzieciństwie i nie uodporniły się na nie w sposób naturalny. Jako dorośli – jeśli zapadną na jedną z chorób wieku dziecięcego – są narażeni na groźne powikłania (zwłaszcza w przypadku np. różyczki, świnki). Panaceum na takie problemy jest właśnie szczepienie dzieci.
Jednak w przypadku kobiet szczepionki stosowano zwykle przed zajściem w ciążę (nawet wtedy z zachowaniem odstępu trzech miesięcy), a unikano, podobnie jak wielu leków, w trakcie. Specjaliści uważali bowiem, że podanie szczepionki ciężarnej grozi uszkodzeniem płodu. Teza o ewentualnym, negatywnym wpływie iniekcji nie dotyczyła jednak wszystkich szczepień, z racji ich podziału na trzy grupy.
Jakie szczepionki są bezpieczne dla ciężarnych?
Do pierwszej specjaliści zaliczają te zawierające bakterie lub wirusy nieżywe, nieaktywne albo pozbawione możliwości rozmnażania się. Do drugiej – te z bakteriami i wirusami o zmniejszonej aktywności, a do trzeciej – z anatoksynami i polisacharydami otoczki bakteryjnej.
Zdaniem naukowców w zasadzie nie ma przeszkód, jeśli chodzi o stosowanie w czasie ciąży szczepionek grupy pierwszej, natomiast wszystkie pozostałe są w tym czasie przeciwwskazane albo niepotrzebne (stosowane, gdy zachodzi taka potrzeba, ale najlepiej tylko wtedy, gdy to konieczne – reszta może okazać się zbytecznym obciążeniem dla organizmu lub nawet zagrożeniem dla rozwijającego się w łonie matki dziecka).
Problem w tym, że szczepionka przeciwko kokluszowi była dotychczas na liście szczepień zakazanych w ciąży, jako ta zawierająca w pełni sprawne, a tym samym zbyt groźne bakterie.
Jak wyglądała ewolucja szczepionki na koklusz?
Jak podają źródła, podawany na samym początku środek to Repevax, należący do grupy szczepionek bezkomórkowych (pozbawionych żywych bakterii, niemożliwe jest więc zachorowanie), skojarzeniowych (chroni zarówno przed krztuścem, jak i tężcem, błonicą oraz polio).
Od lipca 2014 roku zastąpił go Boostrix IPV, również 4w1, podawany zwykle dzieciom przed rozpoczęciem nauki w szkole. Publikowano już wyniki badań prawie 20 tysięcy kobiet w ciąży, które poddały się szczepieniu w trakcie pierwszego półrocza trwania programu (stosowano je również wcześniej na szeroką skalę w USA). Uwzględniając wiek ciężarnych oraz wiek ciążowy, porównano wystąpienia wydarzeń ciążowych, porodów przedwczesnych, poziom masy urodzeniowej dzieci, umieralność okołoporodową dzieci i ciężarnych, konieczność cięć cesarskich.
Wyniki są uspokajające – nie zanotowano wyższej niż we wcześniejszych statystykach liczby komplikacji. Oficjalne dane wykluczają więc zły wpływ szczepionki na organizmy zarówno matki, jak i dziecka. Równocześnie podkreśla się skuteczność szczepienia – znaczące zmniejszenie ryzyka zachorowania na krztusiec (nawet 90%).
Błąd w druku?
Zaniepokojenie budził natomiast fakt, że w ulotce Repevaxu zamieszczono informację o niestosowaniu leku u kobiet w ciąży – lekarze tłumaczyli to tym, że ze względów etycznych nie testowało się go na kobietach ciężarnych, zapis więc widniał „na wszelki wypadek” (podobnie jak na większości leków, które mogą, choć nie muszą zaszkodzić). Sposób podejścia zmienił się wraz z ujawnieniem wyników badań klinicznych. Przykład? Ulotka Boostrixu takiej informacji już nie zawierała.
A co z efektami ubocznymi?
Podaje się, że krztusiec może prowadzić do bardzo poważnych powikłań – zapalenia płuc, uszkodzenia mózgu, utraty wagi i śmierci. Kaszlące dzieci mogą sinieć z powodu braku tlenu. Zapewne ze względu na to wiele kobiet zdecydowało się przyjąć szczepionkę (było to konieczne, nawet gdy szczepiły się na krztusiec wcześniej, w dzieciństwie lub przy poprzedniej ciąży), aby chronić swoje dzieci przed cierpieniem czy skutkami choroby. Przy efektach ubocznych w przypadku matek mówi się jedynie o możliwej opuchliźnie, zaczerwienieniu lub wrażliwości miejsca, w które podała została szczepionka – jak przy „zwykłej” szczepionce, powinny też ustąpić po kilku dniach. Rzadkie, ale możliwe jest wystąpienie objawów takich jak gorączka, podrażnienie miejsca zastrzyku, opuchlizna ręki, utrata apetytu, nerwowość czy bóle głowy.
Ważne jest również, że szczepionka podana ciężarnej ma krótkotrwały dla malca efekt – zabezpiecza go do 2. miesiąca życia, a zatem w okresie, gdy jest najbardziej narażony na zachorowanie. Kolejna szczepionka podawana jest dziecku w sposób bezpośredni, według zwykłego schematu, co pozwala zapobiec zarażeniu się od osób z najbliższego otoczenia, np. zajmujących się maluchem.
Czy wprowadzenie programu szczepień było dobrą decyzją?
Niewątpliwie było to podyktowane koniecznością – obowiązywała dotychczasowa zasada niepodawania ciężarnej środków, które mogłyby być potencjalnie szkodliwe dla płodu. Trzeba jednak pamiętać, że w obliczu nagle wzrastającej liczby zachorowań oraz, przede wszystkim, zgonów niemowląt, założono, że w tym momencie pozytywne skutki szczepień (znaczące zwiększenie szans na niezarażenie się i przeżycie dziecka) przeważały w opinii instytucji medycznych nad niebezpieczeństwami. W dyskusjach internetowych pojawiały się głosy, że pielęgniarze i lekarki zbyt nachalnie zachęcają ciężarne do szczepień, udzielając niekompetentnych odpowiedzi na pytania przyszłych rodziców. Zarzucano też, że program ma na celu zastraszenie społeczeństwa, zaszkodzenie dzieciom czy kobietom w ciąży.
Warto jednak pamiętać, że w UK decyzja o szczepieniu ciężarnej, podobnie jak dzieci, należy do rodziców, nie da się zatem wskazać „właściwej”. Ważne jest to, aby przed zdecydowaniem się na szczepienie (lub na nieszczepienie) rozważyć wszystkie „za” i „przeciw” i – zamiast na teoriach szemranych, samozwańczych autorytetów – skupić się na suchych danych i informacjach przekazywanych przez zaufanego (!!!) lekarza.
Źródło/foto: NHS