Piętnastoletni pasażer zmuszony do „wzięcia na siebie” znacznej ilości papierosów, kierowcy pijący w busie alkohol i na oczach zszokowanych podróżnych przeszukujący transportowane paczki – to tylko niewielka część z zarzutów formułowanych pod adresem właściciela i pracowników przez klientów Speed Busa. Działalnością firmy spod Hrubieszowa od dłuższego czasu interesują się media, a dostępne w sieci opinie dotyczące jakości świadczonych przez jednostkę usług są w przeważającej części negatywne. Niezadowolonych klientów przybywa. Mimo to Speed Bus wciąż wozi ludzi i paczki. A przedstawiciel firmy – sprawiający wrażenie zupełnie niewzruszonego padającymi pod adresem Speed Busa oskarżeniami – przyjmuje kolejne zlecenia.
Groźby, wyzwiska i personalne przytyki – tak dla klientów Speed Busa kończy się próba zwrócenia uwagi na to, że (według nich) proponowane usługi świadczone są na skandalicznie niskim poziomie. Ale to tylko jedna ze stron współpracy z firmą należącą do ***. Kiedy dzwonimy do Speed Busa jako nowi klienci i pytamy o przewóz – obsługa jest miła. Owszem, przedstawiciel firmy unika odpowiedzi na niewygodne dla siebie pytania i nie informuje sam z siebie o szczegółach usługi. Ale przynajmniej nie wyzywa i nie grozi. Inaczej odnosi się do klientów byłych i obecnych. Zwłaszcza tych niezadowolonych, posiadających twarde dowody na niekompetencję i niedopuszczalne praktyki stosowane przez pracowników firmy.
Jedno zdjęcie, tysiąc lajków, milion złych myśli
„Na litość! On okrada ludzi! Czy nikogo to już nie boli?” – napisała pani Kamila zaraz po tym, jak za pomocą komunikatora na Facebooku zapytałam o zdjęcie, które umieściła na swoim profilu i które szybko rozeszło się po sieci. Na fotografii widać trzech mężczyzn. Jeden z nich – ubrany w sportową bluzę z trzema paskami i krótkie jeansy – z nożykiem w ręku pochyla się nad leżącą na ziemi paczką. Karton jest rozpakowany, obok leży między innymi charakterystyczna czarno-pomarańczowa kurtka i reklamówki z logo 4F.
Z opisu dodanego do zdjęcia wynika, że mężczyzna z nożykiem to kierowca firmy Speed Bus. Podczas kursu, na oczach jadących w busie pasażerów (w tym piętnastoletniego syna pani Kamili i jej pełnoletniej siostry) mężczyzna miał zjechać na pobocze, wyjąć z auta wszystkie przesyłki, ułożyć je na ziemi i sprawdzać ich zawartość. Razem z kolegą-zmiennikiem miał też przeszukiwać kieszenie przesyłanych w kartonach ubrań, rozcinać opakowania po słodyczach, wyjmować i „konfiskować” papierosy. Zdjęcie zrobił przestraszony syn pani Kamili, któremu kierowcy postawili sprawę jasno: „albo bierzesz nasze fajki na siebie, albo wysadzamy cię w połowie trasy”.
Pytam panią Kamilę o szczegóły: kiedy zleciła przewóz, czy zapłaciła z góry, czy dostała potwierdzenie rezerwacji, czy posiada więcej zdjęć lub nagrań? Początkowo rozmowna – nagle zmienia ton. Robi się nieufna. Prosi, żebym nikomu nie podawała jej numeru telefonu. Oczekuje, że udowodnię jej, że jestem dziennikarką. Pani Kamila się boi. Właściciel firmy, wciąż do niej wydzwania, wyzywa, domaga się przesłania wszystkich dowodów na skandaliczne praktyki stosowane przez jego kierowców. Szef firmy chce też, aby pani Kamila usunęła post z kluczowym zdjęciem.
Dobrze, że córka umarła
„Oni znają mój adres. Nie śpię, bo boję się, że ktoś wejdzie mi do domu” – przyznaje pani Kamila po tym, jak udaje mi się przekonać ją, że naprawdę jestem dziennikarką, a nie kolejną „siostrą kierowcy” czy „żoną właściciela firmy”. „Właściciel firmy chciał ode mnie zdjęcia. Nie zgodziłam się, więc powiedział, że dobrze, że moja córka umarła” – dodaje. Wygląda na to, że *** przewertował profil pani Kamili. Na Facebooku można znaleźć zdjęcia jej zmarłej córeczki i informacje na temat pogrzebu.
Pani Kamila jest przerażona i zmęczona, ale chce walczyć. Nie może zrozumieć, dlaczego firma, o której napisano już kilka artykułów i której poświęcono reportaż w „Interwencji” Polsatu (materiał dostępny między innymi tutaj – KLIK!) nie tylko wciąż funkcjonuje na rynku, ale i ciągle stosuje te same, skandaliczne metody, z zastraszaniem klientów i grzebaniem w paczkach na czele. Gdyby tylko pani Kamila wcześniej dotarła do tych materiałów i opinii, na pewno nie wysłałaby syna w podróż Speed Busem. Niestety, z artykułami i komentarzami zapoznała się już po fakcie. Opinie innych klientów i historie opisane w prasie były podobne do tego, co przytrafiło się jej samej. Postanowiła działać, nagłośnić sprawę i opowiedzieć o wszystkim ze szczegółami.
15-letni syn oraz pełnoletnia siostra pani Kamili zarezerwowali bilety na przejazd do Wielkiej Brytanii. 15 sierpnia tego roku wyjechali z regionu kujawsko-pomorskiego. Mieli dotrzeć do Birmingham. Pani Kamila z własnej inicjatywy napisała synowi upoważnienie (w języku polskim i angielskim). Jak przyznaje, nikt z firmy nie wspominał nawet, że takie może być potrzebne.
Na początku podróż przebiegała bez większych zakłóceń. Owszem, z informacji na stronie przewoźnika wynikało, że busy są komfortowe a kierowcy kulturalni i doświadczeni, że podczas podróży można korzystać z WiFi, że pasażerom serwowany jest ciepły obiad. Tyle teorii, bo w praktyce było ciasno, niewygodnie i zimno (syn musiał założyć zimowe, grube skarpety). Internetu – brak. Zamiast obiecywanej przeprawy promem – przymusowy postój i przejazd Eurotunelem. A obiad? Tu trzeba zwrócić firmie honor. Kierowcy „postawili” pasażerom po talerzu żurku.
Na tym jednak koniec pozytywów. Pani Kamila relacjonuje, że tuż przed granicą polsko-niemiecką kierowcy zatrzymali się przed budynkiem wyglądającym jak zajazd lub karczma. To stamtąd pobrali znaczną ilość papierosów, a następnie zakomunikowali osłupiałym pasażerom, że – gdyby była kontrola – to podróżni mają przyznać się do „tych fajek”. Nastoletni syn pani Kamili zaprotestował. „Masz wziąć je na siebie, albo cię wysadzimy” – usłyszał w odpowiedzi.
Na szczęście kontroli nie było. Przynajmniej tej oficjalnej. Owszem, podczas przekraczania granicy francusko-brytyjskiej służby sprawdziły dokumenty wszystkich osób jadących busem. Ale na tym koniec. Przewożone w samochodzie paczki skontrolowali sami kierowcy. Po prostu: gdzieś w Belgii zatrzymali się na poboczu, wyjęli kartony i torby, otworzyli je i skonfiskowali wybrane przedmioty. Moment „przeszukania” uwiecznił na zdjęciu syn pani Kamili. „Tak go wychowałam, że ma zawsze robić zdjęcia i informować mnie o wszystkim, co niepokojące”.
Syn spisał się na medal. Nie dość, że zebrał twarde dowody, to jeszcze – na każdym etapie podróży – informował mamę o swoim położeniu. Dzięki temu pani Kamila była przygotowana, aby – zaraz po tym, jak nastolatek dotrze do angielskiego domu – skontaktować się z firmą mailowo. W odpowiedzi na pełną zasadnych pretensji wiadomość przedstawiciel Speed Busa nazwał panią Kamilę kretynką. Rozumiejąc już, że nie ma z kim rozmawiać, kobieta zdecydowała się opublikować jedno ze zdjęć na swoim Facebooku. Fotografia doczekała się prawie dwóch tysięcy udostępnień, a o sprawie zaczęło robić się naprawdę głośno.
Wtedy *** postanowił przejść do ataku. Najpierw osobiście, przez telefon, zażądał od pani Kamili usunięcia wpisu na FB i przesłania mu wszystkich zdjęć z podróży. Gdy kobieta odmówiła – zaczął jej grozić, a następnie kontaktować się z jej bliskimi. Potem do pani Kamili pisały osoby przedstawiające się jako siostra kierowcy, żona właściciela i kierowca. A na końcu napisałam ja. Pani Kamila była już wtedy bardzo zmęczona i jeszcze bardziej nieufna. Mimo wszystkich obelg, oskarżeń i gróźb, które usłyszała pod swoim adresem – zdecydowała się nagłośnić sprawę. Oświadczyła, że w artykule mogę podać jej prawdziwe imię i zaznaczyła, że zależy jej przede wszystkim na tym, aby firma przestała okradać i oszukiwać ludzi. Przy okazji wyznała, że cały czas kontaktują się z nią pokrzywdzeni klienci. Wśród nich był pan Mariusz.
Kontrola, której nie było i laptop, który nie dojechał
Pan Mariusz był przygotowany do rozmowy. Pamiętał daty i godziny. Był też absolutnie szczery i zdeterminowany. Jemu, tak jak pani Kamili, zależy przede wszystkim na tym, aby firma nikogo więcej nie skrzywdziła.
Mieszkający w Londynie Polak wakacje spędzał w rodzinnym domu. Przy okazji pobytu nad Wisłą zaopatrzył się w nowe ubrania, trochę słodyczy i suplementów. Część rzeczy spakował do walizki (wracał do Wielkiej Brytanii samolotem), część – w tym cztery kartony papierosów i dwie butelki nalewki – postanowił nadać firmą transportową. Padło na Speed Busa.
Za nadanie przesyłki miała odpowiadać mama oraz brat pana Mariusza. Kierowcy przyjechali pod wskazany adres 16 sierpnia o 4:30 nad ranem, kilka godzin spóźnieni. Nie sporządzili z nadawcą żadnej umowy, nie wystawili nawet spisanego naprędce potwierdzenia, nie wydali paragonu. Pobrali zapłatę (zamiast umówionych 130 zł zgarnęli 150 zł) i zapytali, czy w przesyłce są papierosy. Brat nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. Z jednej strony nie pakował przesyłki, więc nie miał pojęcia, co się w niej znajduje, a z drugiej – wiedział, że pan Mariusz nie pali.
Tego samego dnia o godzinie 22:00 pan Mariusz otrzymał od kierowcy wiozącego paczki informację o kontroli celnej. Pracownik firmy Speed Bus próbował wpędzić klienta w poczucie winy. Mówił panu Mariuszowi, że to przez niego straci pracę, że na busie ma „towaru za 10 koła”, że mu wszystko zarekwirują i nie będzie miał z czego dzieci utrzymać. Po takim potoku żalu i oskarżeń pan Mariusz zdołał jedynie zapytać o to, dlaczego nikt w biurze firmy, podczas składania zamówienia na przesyłkę, nie uprzedził go, że w paczce nie można przewozić papierosów. Po usłyszeniu co najmniej niepoważnej odpowiedzi („a bo w biurze siedzi nowa pracownica, pewnie nie wie”) postanowił nie wdawać się w dalszą, histeryczną dyskusję. Wiedział, że jeśli doszło do kontroli – otrzyma od kierowcy stosowne pokwitowanie. Niestety, podczas dostarczania przesyłki był w pracy, paczkę odebrał kolega. W związku z tym dopiero po jakimś czasie pan Mariusz zorientował się, że z kartonu wyciągnięto nie tylko papierosy (zapłacił za nie ponad 600 zł), ale i laptopa o znacznej wartości.
Mężczyzna postanowił ponownie skontaktować się z firmą. Tym razem nie trafił na „nową pracownicę, która nic nie wie”, ale na samego szefa. Podczas rozmowy telefonicznej *** nie przyjmował żadnych argumentów. Zamiast na słuchaniu – skupił się na wyśmiewaniu i wyzywaniu swojego klienta od „pedałów” i „ciot”. Pan Mariusz zrozumiał, że rozmowy z osobami powiązanymi z firmą nie mają sensu, więc sprawę zaginięcia laptopa zgłosił na policję.
W tym momencie historia pana Mariusza mogłaby się zakończyć. Tak się jednak nie stało. Wszystko za sprawą pani Kamili, która zdecydowała się – mimo gróźb i wyzwisk kierowanych pod jej adresem – nie usuwać wpisu ze zdjęciem na którym widać, jak kierowca firmy Speed Bus przeszukuje paczki klientów.
To właśnie na tej fotografii pan Mariusz rozpoznał swoją przesyłkę. Charakterystyczna czarno-pomarańczowa kurta należy do niego. Tak samo jest z siatkami z logo „4F” – w reklamówkach znajdują się ubrania, które mężczyzna kupił podczas pobytu w Polsce. Wszystko to do pana Mariusza dotarło. Co ciekawe, dotarły też dwie butelki nalewki, które były w paczce. Nie dojechały papierosy i laptop, a dzięki dostępnej na Facebooku fotografii wersja kierowcy, jakoby po drodze auto było sprawdzany przez „służby”, przestała trzymać się kupy. Zwłaszcza, że obecni wtedy w busie pasażerowie – w tym syn i siostra pani Kamili – zarzekają się, że żadnej oficjalnej kontroli (oprócz standardowego sprawdzania dokumentów) nie było.
Podróż w klasie VIP
Według chaotycznych informacji dostępnych na stronie www.speedbus.pl – firma ma „wieloletnie doświadczenie”, cieszy się „uznaniem wielu klientów” i zatrudnia „jedynie kierowców z wieloletnim doświadczeniem, którzy za cel stawiają sobie komfortową, bezpieczną podróż”. Dalej czytamy: „Nasi kierowcy to osoby, które doskonale znają nie tylko przepisy drogowe, ale również trasę. Dzięki temu podróżując z nami, docierają Państwo pod wskazany adres bezproblemowo, szybko, bezpiecznie i punktualnie”. Busy mają być komfortowe i wygodne, a dzięki dostępnemu w aucie WiFi, TV/DVD i gniazdkom nawet wielogodzinna podróż się nie dłuży. Kierowcy korzystają z promów, więc pasażerowie mogą rozprostować nogi i zrobić zakupy. Nikt nie jest głodny, bo w cenie biletu firma zapewnia obiad. Wszystko to w systemie „door to door” i za konkurencyjne stawki – czytamy na stronie. Postanowiliśmy to sprawdzić. Krok po kroku.
Z relacji syna i siostry pani Kamili wynika, że w busach jest ciasno i zimno. WiFi, TV/DVD to mrzonka, a obiad sprowadza się do talerza zupy. Podobne refleksje na temat komfortu podróży mają osoby, które w Internecie udostępniają swoje opinie na temat Speed Busa (opinie dostępne są choćby tutaj – KLIK!). Co do kultury i profesjonalizmu kierowców – to, że pracownicy firmy „wmuszają” pasażerom papierosy, grożą im „wysadzeniem w środku trasy” czy grzebią w paczkach mówi samo za siebie. Firma nie ma też wieloletniego, ale zaledwie dwuletnie doświadczenie. Podmiot został wpisany do rejestru ewidencji 13 sierpnia 2014 roku. Dwa miesiące później pojawiły się pierwsze negatywne komentarze dotyczące jakości usług. A dokładniej – komentarze na które (przynajmniej na początku) w charakterystyczny dla siebie sposób odpisywał właściciel firmy.
*** twierdzi, że negatywne, „durnowate” opinie są w większości pisane przez konkurencję. Osobom, które krytykują firmie za to, że nie wywiązuje się z przewozu od drzwi do drzwi (tylko „wysadza” pasażerów po drodze) zarzuca „chorobę umysłową” i stanowczo zaprzecza jakoby kierowcy pili i palili w busach. „Nasza firma ma wszystkie pozwolenia na przewóz osób, które są potwierdzone kontrolami w listopadzie tego roku mowie tu o Inspekcji Transportu Drogowego, BOTMIE, Urzedzie Skarbowym, Inspekcji Pracy i żadna z tych instytucji nie wykryła nieprawidłowości. Wiec z mojej strony moge zaprosic do skorzystania z naszych usług które sa w pełni legalne lub korzystac z usług konkurencji która nie ma żadnych pozwolen i ubezpieczen” – peroruje we wpisie z 23 grudnia 2014 użytkownik o nicku „Speed Bus” (zachowaliśmy pisownię oryginalną – dop. aut.).
Kwestie legalności też postanowiliśmy sprawdzić. W tym celu skontaktowaliśmy się z UOKiK oraz z Wojewódzkim Inspektoratem Transportu Drogowego w Lublinie i – czekając na odpowiedź od wyżej wymienionych instytucji – zdecydowaliśmy się na dziennikarską prowokację. Podając się za osobę zainteresowaną wysłaniem paczek oraz skorzystaniem z przewozu nasz dziennikarz zadzwonił do firmy. Po dwóch dniach i kilkunastu próbach udało mu się porozmawiać z przedstawicielem Speed Busa (mężczyzna nie przedstawił się, mówił bardzo niewyraźnie). Udało nam się także skontaktować z właścicielem firmy Speed Bus Arkaza Arkadiusz Załuski. Mężczyzna odpowiedział mailowo na nasze pytania. Relacje z dziennikarskiej prowokacji oraz właściciela przedstawimy w kolejnym tekście, dostępnym tutaj = KLIK!
AKTUALIZACJA!
***
W kolejnym przesłanym na nasz adres redakcyjny mailu właściciel firmy zażądał, abyśmy usunęli z tekstów jego nazwisko. Spełniliśmy jego prośbę mimo że wcześniej mężczyzna wyraził zgodę na publikację oświadczenia. Nazwisko mężczyzny zastąpiliśmy gwiazdkami (***) i/lub pełną nazwą firmy, to jest: Speed Bus Arkaza Arkadiusz Załuski.
Poza opisaną wyżej korektą, treść artykułu pozostała niezmieniona.