Powrót do niebieskich paszportów dla wielu brytyjskich zwolenników Brexitu miał być symbolicznym zerwaniem z UE i dominacją nielubianej Francji oraz powrotem do korzeni szeroko rozumianej niezależności państwowej. Faktycznie, bordowe paszporty już wkrótce zostaną zastąpione przez te niebieskie. Sęk w tym, że wyprodukują je nie Brytyjczycy, a holendersko-francuska firma zatrudniająca pracowników między innymi w… Polsce.
Zacznijmy od początku. W 1981 roku Unia Europejska zadecydowała, że wszystkie kraje członkowskie powinny mieć paszporty w kolorze bordowym. Wielka Brytania z właściwą sobie flegmą wprowadziła nowe, unijne paszporty dopiero siedem lat później, w 1988 roku. Już wtedy na Wyspach pojawiły się głosy, że nowy kolor paszportów to ukłon w stronę nielubianej z historycznych powodów Francji. Burgund jest w końcu kojarzony z winem, francuskim specjałem.
Minęły dekady… W sierpniu 2016 roku – kilka tygodni po ogłoszeniu wyników referendum w sprawie Brexitu – tabloid „Sun” rozpoczął kampanię na rzecz odrzucenia bordowych, unijnych, hołdujących Francji paszportów i powrotu do wzorca czysto brytyjskiego, niebieskiego, bez symboli odnoszących się do Unii Europejskiej. W tej sprawie „Sun” apelował do samej Amber Rudd, ówczesnej minister spraw wewnętrznych. Triumfalny powrót niebieskich paszportów miał podkreślać, że po Brexicie Wielka Brytania odzyska pełnię niezależności. „Tu chodzi o tożsamość. Posiadanie europejskich paszportów innego koloru było rodzajem poniżenia. Zmusiło nas do identyfikowania się z Europą, a nie z naszym krajem. Dawny błękitny paszport jest wyraźną, jasną deklaracją tego, co oznacza bycie Brytyjczykiem. I takiego właśnie dokumentu będą potrzebowali nasi obywatele podróżujący za granicę po Brexicie” – podkreślał swego czasu Andrew Rosindell z Partii Konserwatywnej.
W obliczu porażek, jakie brytyjscy negocjatorzy już wtedy ponosili w rozmowach z UE, perspektywa przywrócenia niebieskich paszportów była dla najzacieklejszych zwolenników Brexitu wyjątkowo istotna z symbolicznego punktu widzenia. Z kolei przeciwnicy wyjścia z UE żartowali, że przywrócenie niebieskich paszportów może być jedynym sukcesem Brexitowców zarówno u progu wyjścia ze Wspólnoty, jak i po Brexicie.
Tak czy inaczej, w pierwszej połowie 2017 roku rząd Theresy May rozpisał konkurs na projekt nowych brytyjskich paszportów. Zwolennicy Brexitu uznali to za swój sukces. Nie do końca słusznie, bo kontrakt na „unijny”, bordowy wzór dokumentów i tak powoli wygasał. Podjęcie jakiejkolwiek decyzji co do przyszłości paszportu – niezależnie od Brexitu – było po prostu konieczne. Jak ponad dwa lata temu tłumaczył rzecznik brytyjskiego MSZ: „Ogłosiliśmy przetarg już teraz, aby zapewnić sobie dość czasu na opracowanie projektu przed wygaśnięciem w 2019 roku obecnej umowy (dotyczącej bordowych paszportów – dop. aut.). Termin zmian nie ma nic wspólnego z opuszczaniem Unii”.
I tu przechodzimy do meritum. W 2019 roku wygasa dziesięcioletni kontrakt z prywatną, brytyjską firmą De La Ru – wykonującą nie tylko bordowe paszporty, ale i zajmującą się drukiem brytyjskich banknotów. W rządowym przetargu na nowe paszporty De La Ru przegrała z – o ironio – holendersko-francuską firmą Gemalto, która zgarnęła wart 490 milionów funtów kontrakt na produkcję nowych, pobrexitowych dokumentów dla Brytyjczyków.
Po klęsce w przetargu, działająca od 1813 roku De La Rue – uznawana za największą na świecie wytwórnię dokumentów specjalnych i papieru z zabezpieczeniami – zdecydowała się zacisnąć pasa kosztem pracowników. Niedawno gruchnęła wieść, że przez przegrany konkurs rządu brytyjskiego pracę może stracić 171 osób zatrudnionych dotąd w firmie z siedzibą w Basingstoke. Setka z zagrożonych bezrobociem pracowników była zatrudniona przy wytwarzaniu bordowych paszportów.
Tym samym brytyjskiej firmie De La Rue przejście na brytyjski, pobrexitowy wzór paszportów odbije się czkawką. Na produkcji nowych, tak oczekiwanych przez Brexitowców, tradycyjnie brytyjskich i wolnych od unijnych emblematów dokumentów zarobi firma holendersko-francuska. Na tym nie koniec paradoksów. Okazuje się bowiem, że holendersko-francuska Gemalto ma swoje biura i linie produkcyjne w różnych lokalizacjach, w tym w Polsce. W sumie, w Warszawie, Gdyni, Poznaniu, Krakowie i Tczewie Gemalto zatrudnia 1300 osób.
Louisa Bull z Unite, największego związku zawodowego w Wielkiej Brytanii i Irlandii, zrzeszającego 1,4 miliona osób, skomentowała, że za ironię losu uważa fakt, że nowe brytyjskie paszporty będą produkowane przez holendersko-francuską firmę zatrudniającą pracowników w Polsce. Bull – ogólnie – skrytykowała też decyzję konserwatywnego rządu o zleceniu produkcji paszportów firmie spoza Wielkiej Brytanii i zaznaczyła, że w większości państw europejskich drukowanie paszportów to rzecz ściśle powiązana z bezpieczeństwem narodowym, której nie powierza się zagranicznym podwykonawcom tylko dlatego, że są tańsi.
Ale nic to. Brexitowcy chcieli niebieskich paszportów, będą je mieli. W końcu bordowy paszport był dla nich poniżający, bo zmuszał do identyfikowania się z Europą, nie z własnym krajem. A to, że przez paszportowy patriotyzm kilkaset pracowników brytyjskiej firmy zostanie bez pracy? Czym jest etat, kiedy chodzi o paszportową dumę?