Stoję przed kolorową półką w sklepie z kosmetykami i zastanawiam się jak uszczęśliwić swoje włosy. Oczy kuszone kolorami i kształtami specyfików od cudów, które już zaczynają wchodzić w interakcje z moimi włosami. Nagle nos rozwiera skrzydełka i daje ponieść się tęczowym zapachom. On nie jest już obiektywny; przekupiony gamą zapachów nie z tego świata, uwodzi mnie i mami. Rozum krzyczy coś o komercji i chemii wylewającej się z reklam telewizyjnych. Serce, jak serce chciałoby uszczęśliwić każdy pojedynczy włos i mruczy coś o indywidualności.
Nikt nie pyta mnie o zdanie…
Stoję bezradna, studiuję etykietki, wącham butelki i rozważam efekty. Ważę w rękach swoją przyszłość. Dziś mam nastrój na buntownicze loki, jutro będę gładka, zaczesana, grzeczna i posłuszna. Ranek zaczyna się od czubka mojej głowy i to ona decyduje o dalszym moim losie. Wybór nie jest prosty. Najlepiej byłoby to wszystko zmieszać i ponieść się nastrojowi, aurze i hormonom. Barwy, zapachy, cuda, wianki. Ceny, promocje, reklamy, nowinki.
Sprzedawczyni zza lady przygląda mi się podejrzliwie. Marszczy czoło i grozi mi długim palcem: decyduj dziewczyno, a potem płać i płacz!
Zamykam oczy i łapię jakąś butelkę. Będzie niespodzianka, demokracja i porządek.
I pomyśleć, że kiedyś był tylko pokrzywowy. Jakież życie było łatwiejsze!
Foto: Flickr (lic.CC)