Było o ojcach i synach, teraz pora na piękniejszą część społeczeństwa – córki. Bladolice, śniade, rude, piegowate, wielkookie. To nie ma znaczenia! Zawsze stanowią obiekty pożądania, jednostki pod specjalnym nadzorem, pod stałą obserwacją, a zarazem element wysoce buntowniczy i nieokiełznany. Wiadomo, kobiety.
Ale tak na poważnie…, relacja ojciec-córka może być, a nawet często jest o wiele silniejsza, niż w ta w przypadku synów. Panowie muszą się tu bowiem wykazać nieco innymi umiejętnościami. I, jeśli córeczka nie zna kung-fu, skupić się na ochronie swojej latorośli przed napalonymi samcami i złem świata. Coś o tym wiedzą.
Ojcem córki być?
Bardzo często panom marzy się, by pierwszym dzieckiem był syn. Albo którymkolwiek. Wspólne mecze piłkarskie, wypadu na ryby, napierdzielanie worka bokserskiego, ostrzenie noży, skręcanie mebli. Męskie sprawy, pierdzenie, chlanie i gadanie o dupeczkach. A co jak urodzi się córka? Staje się oczkiem w głowie. W tym momencie, a już w szczególności, gdy młoda zmienia się w nastolatkę, żarty o podtekście seksualnym jakoś przestają bawić… Ale nie spłycajmy tego tak bardzo.
Jeśli jest się pochrzanionym debilem, szowinistą i nie odczuwa się lęku/niechęci wobec kobiet (tzw. Mizoginizm), bycie ojcem córki nie musi się zasadniczo różnić od tego, w którym swoją uwagę skupia się na męskim potomku. Oczywiście, co jest nieuniknione, dość szybko pojawią się pewne rozbieżności w myśleniu, pojmowaniu świata, spraw damsko męskich itp., itd., ale to normalna kolej rzeczy. Grunt, by się dostosować i zając odpowiednio wychowaniem córki.
Córeczka tatusia
Dla córki facet jest w stanie zrobić wszystko. Skoczyć w ogień, walczyć z niedźwiedziem i stadem napalonych frajerów, a nawet… nauczyć się zaplatać warkoczyki i pomalować paznokcie u stóp. I jest z tego cholernie dumny. Nie bez powodu mówi się o „córeczce tatusia”.
Gdy jesteście małe, wpatrujemy się w Was jak w obrazek. I nie zmienia się to nigdy. Bez mrugnięcia okiem, bez skrzywienia i zastrzeżeń zmieniamy Wam pieluchy, pomagamy stawiać pierwsze kroki, karmimy papkami z marchwi. Odprowadzamy do przedszkola, podstawówki, gimbazy i liceum. Puchniemy z dumy, gdy zdajecie maturę, idziecie na studia i ogólnie radzicie sobie w życiu.
Często nie rozumiemy wielu Waszych fascynacji, zagryzamy wargi, gdy przyprowadzacie pierwszego chłopaka, ostrzymy na jego oczach siekierę, pytamy co chce robić w życiu, gdy już z Was zlezie i zaspokoi chuć. Acha, no i o adres, żeby wiedzieć, gdzie szukać ćwoka, w razie czego. A już zwłaszcza, gdy okaże się ćwokiem realnym, a nie wyimaginowanym.
Zięcia jakoś akceptujemy, nie akceptujemy lub uwielbiamy. Ale… jeśli tylko jesteście z nim szczęśliwe, jeśli tylko dba o naszą „córeczkę”, ma skubany szansę na długie, spokojne życie. A i do kredytu dołożymy i wnuki zabierzemy na wycieczkę, byście mieli chwilę wytchnienia.
Bo prawdziwy facet wspiera swoją córkę w jej szczęściu. I zrobi wszystko, by było jej dobrze. Mimo iż czasem nie mamy pojęcia co robić i często cholernie się boimy. No właśnie…
Z chłopakiem łatwiej?
Teoretycznie i stereotypowo. W przypadku chłopaka nie martwią nas poobijane kolana, wybity ząb, podbite oko czy złamana ręka. W końcu facet, to facet, musi się z kolegami poprztykać, poszaleć i czasem narozrabiać. Potem nawet się upić. Tak, mamy często taryfę ulgową. We wszystkim.
Podobno, gdy ma się syna i zaliczy on jakąś pannę, stawiamy mu piwo. Gdy jakiś facet zaliczy naszą córkę, wyrywamy mu serce i zjadamy na surowo, tłukąc jego truchło maczugą. Tak to mniej więcej wygląda. Przynajmniej w wyobraźni.
Tak, pojadę teraz straszliwym „dżenderem”, ale tutaj nie ma równouprawnienia. Chłopcy nie są identyczni, są traktowani inaczej, „lepiej”, mniej pilnowani. Bo to nie oni noszą dziecko w ciąży, to nie oni mogą być zgwałcenie (mogą, ale to statystycznie rzadsze zjawisko) lub napastowani seksualnie. Statystycznie są też silniejsi i sprawniejsi fizycznie, więc łatwiej się obronią. Teoretycznie.
Skąd strach?
Dlaczego tak jest, że jednak bardziej boimy się o córkę, gdy wychodzi w nocy? Z jednej strony dalej pokutuje myślenie o kobiecie, jako o „słabej płci”. A słaba, to gorsza. Guzik prawda. Ale jednak się boimy. O żony, matki, siostry, nasze dziewczyny, koleżanki i sąsiadki.
Z drugiej strony zaś, wybaczcie Panie że to piszę, ale myślę, że wielu sądzi podobnie… I mam teraz na myśli samą kwestię „stracho-troski o kogoś”… Myślę, mam nadzieję, że w większości wypadków chodzi jednak nie o to, że uważamy Was za słabsze, ale za… cenniejsze, wartościowsze niż my. I czujemy się w obowiązku, choć to głupie, by stać na straży.
Nie chcemy zamykać Was w kuchni, wtłaczać w określone role społeczne, robić cokolwiek na siłę. To Wasze wybory, Wasze sprawy, w których chcemy być towarzyszami. Nie mylcie proszę szczerej troski i obawy o Waszą – tak, często o to chodzi – cnotę, godność, prawo do nienaruszalności cielesnej, a nawet życie. Normalny ojciec, dziadek czy brat, po prostu by chciał, byście były bezpieczne i szczęśliwe. By nie plątał się przy Was byle chłystek, z już na pewno taki, który myśli to drugą, mniejszą główką. Podobnie ma się rzecz z synami w normalnych rodzinach, które nie pochwalają skakania z kwiatka na kwiatek.
Idąc ulicami miast, nawet za dnia, widzimy mnóstwo napalonych, młodych byczków, obleśnych żuli, chamskich ćwoków, którzy aż ślinią się na Wasz widok. Mamy ochotę skoczyć im do gardeł, tym nędznym imitacjom prawdziwego mężczyzny, którzy miast chlać tanie piwska i zaczepiać przyzwoite kobiety (a nie żulietty ich pokroju), powinni tyrać w robocie, a potem prowadzić normalne życie rodzinne.
I to głównie chodzi. Nie o Was, a o otaczający nas, nieprzewidywalny świat, którego sami się boimy. Że nie damy rady.
Foto: Flickr (lic. CC)