Nigel Farage zapowiedział, że jego ugrupowanie – Brexit Party – nie wystawi swoich kandydatów w 317 okręgach. Polityk nie chce zaszkodzić partii Borisa Johnsona w wygranej. Zamiast tego, Brexit Party ma się skupić na odebraniu okręgów ugrupowaniom, które są przeciwne lub sceptycznie nastawione do rozwodu z Unią Europejską.
12 grudnia odbędą się przyspieszone wybory parlamentarne. Wyborcy oddadzą głosy w 650 jednomandatowych okręgach.
Wiele z tych okręgów od lat, niemal już tradycyjnie, głosuje albo na kandydatów konserwatywnych, albo lewicowych. Nierzadko zdarza się, że w niektórych okręgach część partii nie wystawia swoich kandydatów. Na przykład: okręg, którego wyborcy od lat głosują na Partię Pracy, Partia Konserwatywna oddaje walkowerem, żeby nie tracić czasu i pieniędzy na kampanię, która i tak nie przyniesie oczekiwanego efektu. Zamiast na z góry przegranych okręgach, Konserwatyści wolą skupić się na tych, w których poparcie dla partii przeciwnej nie jest tak jednoznaczne, a którego wyborcy są skłonni zmienić zdanie.
To oczywiście przykład, taką taktykę stosują zarówno partie konserwatywne, jak i lewicowe. Partia Pracy w najbliższych wyborach wystawi jedynie 600 kandydatów, Partia Konserwatywna nie będzie miała kandydatów w okręgach, w których zdecydowanym poparciem cieszą się partie lokalne, na przykład DUP czy Szkocka Partia Narodowa.
Z kolei partie, które jednoznacznie sprzeciwiają się Brexitowi – a więc Liberalni Demokraci, Zieloni i Plaid Cymru – zawarły „pakt”, w ramach którego podjęły decyzję o tym, aby w 60 okręgach ze sobą nie rywalizować (tak, aby do Izby Gmin mogło się dostać jak najwięcej przeciwników Brexitu).
Z kolei Nigel Farage zadeklarował, że jego ugrupowanie nie będzie zgłaszać kandydatów w 317 okręgach, w których dwa lata temu zwyciężyła z dużą przewagą Partia Konserwatywna. Jak wyjaśnił polityk, rywalizowanie kandydatów z dwóch popierających Brexit ugrupowań mogłoby poskutkować tym, że „odbędzie się drugie referendum w sprawie Brexitu” (takie referendum, w razie zwycięstwa Partii Pracy, zapowiedział Jeremy Corbyn).
Zamiast rywalizować z Partią Konserwatywną, Partia Brexitu będzie skupiać się na odbieraniu mandatów Partii Pracy. Politycy z ugrupowania Farage’a wystartują więc jedynie w okręgach, w których wyborcy są podzieleni.
Co na to wyborcy?
Z najnowszego sondażu, przeprowadzonego już po tym, jak Farage oświadczył, że nie zamierza wchodzić w drogę partii Borisa Johnsona, wzrosło poparcia zarówno dla Partii Konserwatywnej, jak i dla Partii Pracy. Gdyby wybory odbyły się teraz, zgodnie z wynikami ankiety na Torysów zagłosowałoby 39 procent, na Laburzystów – 29 procent badanych. Spadło za to poparcie dla Partii Brexitu, która dziś może liczyć na poparcie rzędu 8 procent. Zmalało też poparcie dla Liberalnych Demokratów i Zielonych (obecnie wynosi ono – odpowiednio – 16 i 3 procent).
Rośnie przewaga dwóch największych partii, spada poparcie dla partii mniejszych. Należy jednak pamiętać, że w brytyjskim systemie jednomandatowych okręgów wyborczych ogólne poparcie procentowe nie ma bezpośredniego przełożenia na rozkład miejsc zajętych przez polityków danej partii w Izbie Gmin. Poza tym, na ostateczny wynik mogą wpłynąć czynniki ogólnopolityczne, takie, jak powodzie czy przewidywany na grudzień wzrost zachorowań na grypę. Wielu wyborców głosuje emocjami. Wpływ na to, przy nazwisku którego kandydata postawią krzyżyk może mieć aktualna sytuacja w ich najbliższym otoczeniu, a nie to, co sądzą o Brexicie czy krajowej polityce fiskalnej.
Ponadto, Boris Johnson nalegając na wcześniejsze wybory argumentował, że Izba Gmin w poprzednim składzie była bezużyteczna – żadna partia nie miała większości, w krytycznych głosowaniach posłowie nie mogli dojść do porozumienia. Aby ta sytuacja się zmieniła, któraś z partii musi nie tylko wygrać, ale i uzyskać bezwzględną większość. Na to, jak na razie, się nie zanosi.