Wielka Brytania odzyskuje godność i wolność. Wolność wyboru. Oto na naszych oczach spełnia się sen zwolenników Brexitu. Kraj rezygnuje ze znienawidzonych, bordowych, unijnych paszportów na rzecz tych prawdziwie brytyjskich, ciemnogranatowych. Sęk w tym, że przygotowanie nowych dokumentów zlecono francusko-holenderskiej firmie. Jakby tego było mało – paszporty powstają w fabryce w Polsce. A dokładniej – w Tczewie.
Zastąpienie bordowych, unijnych paszportów tymi „właściwymi”, ciemnogranatowymi, prawdziwie brytyjskimi postulowali w swojej kampanii przedreferendalnej zwolennicy Brexitu. Wymiana dokumentów miała być niejako symbolem wyjścia z UE, skończenia z narzuconą unifikacją, symbolem odzyskania samodzielności, samoświadomości i samorządności.
Po tym, jak w czerwcu 2016 roku Brytyjczycy zadecydowali o rozwodzie ze Wspólnotą, rozpoczął się długi okres negocjacji, które od początku nie szły po myśli UK. Chyba trochę na pocieszenie, być może po to, aby pozaklinać rzeczywistość i upewnić wyborców, że „potrzymaj mi piwo i patrz jak wychodzę z UE!”, rząd brytyjski już w 2017 roku podjął decyzję o tym, aby zastąpić bordowe paszporty tymi ciemnogranatowymi. Warto przy tym przypomnieć, że wspomniany 2017 rok był tym, w którym na Wyspach ostro protestowano przeciwko planowanej wizycie Donalda Trumpa, apelowano o powtórzenie referendum, Theresa May zarządziła przyspieszone wybory, w Szkocji wzmocniły się dążenia separatystyczne, lokalne media przewidywały zapaść gospodarczą, a ONS – Brexodus imigrantów. I wtedy właśnie, w tak niepewnych i pokręconych czasach, rząd wszedł cały na biało i oznajmił: „Ale hej, ludzie, przynajmniej dostaniecie nowe paszporty!”.
No dobra, żeby zachować najwyższe standardy rzetelności należy dodać, że w kwietniu wspomnianego roku brytyjskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych wydało komunikat zapowiadający zmianę paszportów. W komunikacie tym tłumaczono, że zmiana nie ma związku z Brexitem, a z tym, że powoli wygasa 11-letnia umowa z brytyjską (to ważne!) firmą De La Ru, wykonawcą bordowych paszportów (kontrakt był wart w sumie 260 milionów funtów). A że ta umowa wygasała akurat w 2019 roku, czyli wtedy, kiedy Wielka Brytania miała planowo pożegnać się z UE… No cóż, przypadek!
Przy okazji, nieco na osłodę, obiecywano, że przy produkcji nowych dokumentów pracę znajdzie 70 osób (w domyśle – Brytyjczyków). I że firma (oczywiście, że w domyśle brytyjska) za rok pracy dla rządu zgarnie 25 milionów funtów. I że nowe paszporty będą najlepsze, najbardziej zaawansowane technologicznie, najśliczniejsze i że w ogóle będą umiały robić manicure i grać w Scrabble. Tak było! No, w domyśle…
Tak czy siak, nowe paszporty nadchodzą. Pierwsze ciemnogranatowe, pozbawione śladów bytności UK w UE dokumenty trafią do obywateli już w marcu. I wszystko układa się w rozsądną całość, bo jako rzecze Priti Patel: „Wyjście z Unii Europejskiej dało nam wyjątkową okazję do przywrócenia naszej tożsamości narodowej i wytyczenia własnej ścieżki na świecie”.
Seems legit? No w sumie! Brytyjczycy chcący rozwodu z UE, uniezależnienia się od wpływów Wspólnoty, bycia na powrót samodzielną potęgą wreszcie odzyskają godność, dostaną swoje paszporty, te, za którymi ponoć tak bardzo tęsknili. Tyle tylko, że owe dokumenty wytworzy nie rodzima, brytyjska firma, a konsorcjum francusko-holenderskie, które wygrało przetarg. Owo francusko-holenderskie konsorcjum nie zatrudni też 70 brytyjskich pracowników. Paszporty już powstają w polskim Tczewie. Wytwarzają je nasi rodacy – ci sami, którzy według najtwardszych zwolenników Brexitu bezczelnie, w biały dzień kradną pracę Brytyjczykom. Seems legit?
No legit, legit. Bo, jak padło we wstępie, Wielka Brytania odzyskuje godność i wolność. Wolność wyboru. A dokładniej – wyboru na przykład tańszego wykonawcy.
Oczywiście, nie znamy szczegółów kontraktu z obecnym wykonawcą, wspomnianym francusko-holenderskim konsorcjum. Wiadomo jedynie, że za rok współpracy przy wytwarzaniu supernowoczesnych, najbardziej zaawansowanych technologicznie w historii Wielkiej Brytanii paszportów owa firma miała do zgarnięcia maksymalnie 25 milionów funtów. Wygrała przetarg, więc stawka mogła polecieć w dół. Poprzedni wykonawca bordowych paszportów – brytyjska firma De La Ru – za jedenastoletni kontrakt zgarnęła 260 milionów.
Tym sposobem kolejny raz okazuje się, że ekonomia wygrywa z ideami. I że być może na tym będzie polegał Brexit. Idee-ideami, ale skoro Francuz, Holender lub Polak zrobi coś taniej, rząd wybierze właśnie jego. Na tym polega ta wolność. Wolność wyboru.
Tylko tych zatwardziałych Brexitowców trochę żal. Od zgrzytania zębami na to, co się dzieje, połamią sobie kły i spiłują siekacze.
A potem… hyc, pojadą do Polski. Do dentysty. Bo taniej. A przy okazji znowu będzie można ponarzekać na Unię, bo kolejki do kontroli paszportowej za długie i że nie na taki Brexit głosowałem, a strażnik na Okęciu spojrzawszy na ciemnogranatowy paszport uśmiechnie się pod nosem i zamruczy: „O, mój kuzyn takie robi, w Tczewie”. Seems legit!