Był piękny kwietniowy dzień. Taki cudownie wiosenny, pachnący, tchnący nowym życiem, nowymi możliwościami, no bez dwóch zdań jeden z tych dni, gdy chce się pełną piersią zakrzyknąć „życie jest piękne!” Ukoronowaniem tej przecudowności było babskie spotkanie z P. przy kawie i lodach w przytulnej knajpce pachnącej cynamonem i kardamonem.
P. była moją koleżanką ze szkoły średniej, jedną z niewielu osób, z którymi znajomość udało mi się utrzymać tak długo, a to już do czegoś zobowiązywało. Nasze spotkania nie były ani zbyt regularne, ani zbyt częste w związku z czym, zawsze było o czym pogadać, co omówić, co przedyskutować, gdy chodziło o życie codzienne, związki oraz pracę. Rozmowa toczyła się wartko, kawa była przepyszna, czas szybko minął, więc pożegnałyśmy się serdecznie i każda z nas ruszyła w swoim kierunku do własnego życia. I ten nastrój głębokiego relaksu utrzymywał się jeszcze kilka wiosennych godzin niczym zapach kwiatów w wazonie, ale po kilku godzinach coś zaczęło śmierdzieć. Jakaś mimochodem rzucona uwaga, porównanie, które uderzało w moje poczucie wartości lub subtelnie, acz negatywnie oceniało jakość mojego aktualnego związku, a w jakiś dziwny sposób kamuflowały się klika godzin zanim zostały wyłapane przez mój zrelaksowany, podlany kofeiną i dożywiony lodami umysł. Nie wyolbrzymię, jeśli powiem, że tak był po każdym spotkaniu z P. Za każdym razem te kolce krytyki dopadały mnie niczym trucizna z opóźnionym czasem działania kilka godzin po przemile spędzonym czasie i powodowały niebywały dyskomfort psychiczny, który czasami utrzymywał się nawet przez kilka dni. Niejednokrotnie zastanawiałam się, czy P. jest świadoma tego, co jej mimochodem rzucone uwagi robiły z moją psychiką. Zwykle dochodziłam jednak do wniosku, że kto, jak kto, ale P. nie może mieć nic złego na myśli, lecz po prostu dzieli się swoimi odczuciami oraz doświadczeniami. Potem mijało kolejne kilka miesięcy, spotykałyśmy się w miłych okolicznościach i… sytuacja się powtarzała. Macki mimowolnych uwag dotykały do żywego zawsze kilka godzin po ich wypowiedzeniu i wywoływały zawsze ten sam niepokój oraz niechęć.
Dyskomfort wywoływały we mnie także uwagi mojej babki, która, patrząc z perspektywy czasu i pewnego doświadczenia życiowego, musiała być bardzo nieszczęśliwą kobietą. Pamiętam nasze spotkania. Jeśli herbata to owocowa, jeśli kawa to zawsze piekielnie mocna, sypana, ciasto kruche z domową konfiturą, obowiązkowo przypalone z jednej strony, bo piekarnik był stary, albo sałatka z pomidorów z własnego ogródka działkowego i ryba z patelni smażona na głębokim tłuszczu podawana z chlebem. Babka jak to babka, zachęcała do jedzenia i co, i rusz proponowała dokładki oraz opowiadała historie z własnego życia, w których zawsze odgrywała rolę wszystkowiedzącej bogini, która nawet w zaawansowanym emeryckim wieku miała adoratorów i jeszcze się całowała. W końcu niby mimochodem pytała: „A co u Ciebie, Aniu?”, a ja zawsze dawałam sie podejść i szczerze zaczynałam opowiadać o swoich znajomych oraz relacjach. I za każdym razem reakcja była taka sama. Nieustający potok krytyki, który babka tłumaczyła swoją wiedzą o świecie. Otóż wszyscy ludzie, (oprócz babki rzecz jasna), którymi się otaczałam mieli złe intencje, byli głupsi, brzydsi, bardziej chytrzy i niewdzięczni, niż na to wyglądało. I przede wszystkim kłamali. Dużo kłamali o swoim rzekomym szczęściu, o pięknych uczuciach, powodzeniu zawodowym i życiu rodzinnym. Moje protesty ginęły pod naporem niepodważalnego argumentu, że jeszcze jestem młoda i nie wiem o życiu tyle, ile babka. Każde nasze spotkanie pozostawiało mnie w beznadziejnym poczuciu, iż świat jest brzydki i zły, a ludzie udają.
P. i moją babkę różniło kilkadziesiąt lat różnicy, ale łączyło niezachwiane przeświadczenie, że przecież wiedzą lepiej. Wiedzą o życiu więcej niż ja i muszą mnie uświadomić, za wszelką cenę pokazać mi prawdziwe oblicze świata. Jedna posługiwała się w tym celu subtelną aluzją, druga dosadną mądrością życiową przekazywaną wprost i bez ogródek. P. święcie wierzyła, że jestem taka jak ona, a jej doświadczenia życiowe, szczególnie te z pola relacji damsko-męskich, są identyczne z moimi i przenosiła własną niechęć na moich partnerów. Nie chciała lub nie potrafiła spojrzeć obiektywnie na mnie i moje problemy, ponieważ jej własne przesłaniały cały horyzont. Moja babka była za to przekonana, że świat jest okrutny, a ludzie podli. Ta smutna wizja zabijała całą radość, jaką chciałam się z nią dzielić. W jej świecie nie było po prostu miejsca na uczucia wzniosłe, piękno, dobro i miłość. A ja dusiłam się za każdym razem, gdy przychodziło mi się z nimi spotkać.
Minęły lata. Dojrzałam. Poznałam siebie i swoje potrzeby. Postanowiłam pielęgnować jak drzewa dobre relacje i radosne uczucia. Spotkania z P. jakoś wydarzały się coraz rzadziej, a babka odeszła. Siadam czasem z kawą na balkonie i o nich myślę. Czasami nawet im współczuje. Bo jak smutne tak naprawdę musi być życie Pani Meduzy w tym cudownym oceanie życia?
Foto: Flickr (lic. C)