Jesteś z Polski – płacisz więcej! Albo masz ograniczony dostęp do oferty… Tak niestety wygląda internetowa codzienność wielu osób próbujących zrobić zakupy online lub dokonać rezerwacji, na przykład biletu, w zagranicznych sklepach czy firmach. Unijny zakaz ma z tym skończyć.
Unia Europejska wytacza wojnę firmom stosującym geoblokowanie. Na czym polega ta technika? Pierwotnie, geoblokowanie miało pomagać w ochronie praw autorskich, jednak z czasem wszystko wymknęło się spod kontroli. W konsekwencji czego konsumenci czy klienci (dajmy na to) z Polski są często gorzej traktowani przez na przykład brytyjskie (lub włoskie) sklepy online niż konsumenci z UK i Italii. A to kłóci się z unijną ideą wspólnego rynku. Także tego cyfrowego.
Dyskryminacja w sieci
Praktyki polegające na geoblokowaniu stosował do niedawna podparyski Disneyland. Oficjalna strona parku rozrywki, za pośrednictwem której można było nabyć bilety, segregowała klientów w zależności od kraju ich pochodzenia (geobloking wykorzystywał adres klienta). W efekcie – za ten sam bilet rodzinny Francuzi płacili 865 euro, Niemcy – 1272 euro, a Włosi – aż 1339 euro.
Podobnie postępowały inne firmy czy sklepy. Bardzo często ofiarami geoblokingu padali Polacy. Działo się tak między innymi w przypadku firmy z Wielkiej Brytanii, świadczącej usługi z zakresu wypożyczania samochodów. Przykład ten przytoczyła w zeszłym roku w rozmowie z money.pl Katarzyna Słupek z Europejskiego Centrum Konsumenckiego. Jak geobloking wyglądał w tym przypadku? Kiedy osoba z Polski (lub innego kraju Europy Wschodniej) chciała skorzystać z oferty, ceny wynajmu automatycznie rosły. Kiedy z oferty korzystał Brytyjczyk – proponowano mu regularne stawki.
Geobloking nagminnie działa też na niekorzyść Polonii. Często zdarza się tak, że Polacy (przed wyjazdem do UK) wykupują „na zaś” dostęp do serwisów VOD. Już w Wielkiej Brytanii okazuje się, że nie mogą wykorzystać opłaconych wcześniej pakietów, a przy próbie wejścia na stronę serwisu – system automatycznie, bez zapytania o zgodę, przekierowuje ich na brytyjską witrynę „partnerską”. Witryna „partnerska” z kolei – powołując się na prawa autorskie – „domaga się” ponownego wykupienia pakietu za wyższą cenę.
Ale to nie jedyny przykład geoblokingu uderzający w emigrantów. Nierzadko też Polacy w UK czy Niemczech chcą korzystać z promocji oferowanych przez polskie sklepy internetowe, gwarantujące dostawę w całej Europie. Tyle tylko, że po złożeniu zamówienia i wybraniu na przykład Wielkiej Brytanii jako kraju docelowego – rabat jest automatycznie likwidowany.
Z zeszłorocznego raportu Polityki Insight wynika, że aż 63 procent europejskich sklepów online stosuje geobloking, aż 48 procent Polaków biorących udział w badaniu przyznało, że spotkało się (chociaż raz) z odmową dostarczenia zamówionego towaru do kraju, a 75 procent konsumentów doznało innych form dyskryminacji.
Bruksela mówi STOP!
Takim nieetycznym praktykom postanowiła sprzeciwić się Bruksela. We wtorek (6 lutego) przegłosowano zakaz geoblokowania w handlu internetowym. Oznacza to, że użytkownicy Sieci – będąc w którymkolwiek z krajów Wspólnoty – uzyskają taki sam dostęp do zasobów Internetu, a handlowcy czy usługodawcy nie będą mogli odmówić sprzedaży produktu, tylko dlatego, że klient pochodzi z innego kraju. Co więcej, handlowcy nie będą mogli też uzależniać ceny produktu czy wartości usługi od tego, skąd pochodzi kupujący. Dodatkowo – sklepy nie będą mogły automatycznie przekierowywać Internautów (bez uzyskania ich uprzedniej zgody) na (odpowiednie dla danego kraju) witryny partnerskie czy odrzucać płatności dokonywane kartami wydanymi w innym kraju UE.
Głównym negocjatorem w tej sprawie była Róża Thun. „Warunki robienia zakupów w internecie będą coraz bardziej zbliżone do warunków robienia zakupów w rzeczywistym świecie. Nikt nie może być dyskryminowany w sieci” – mówiła europosłanka, nie kryjąc zadowolenia z sukcesu.
Żeby nie było tak idealnie
Koniec z dyskryminacją konsumenta? Na to wygląda. Jednak nie może być idealnie. Zgodnie z unijnym zakazem europejscy przedsiębiorcy będą musieli sprzedawać towary w tak zwany pasywny sposób. Oznacza to, że będą ich obowiązywać przepisy (dotyczące dostawy, zwrotów, reklamacji etc.) właściwe dla ich kraju, a nie dla kraju klienta.
W związku z tym ze sprzedawcy spadnie obowiązek dostarczenia towaru do kraju, do którego „normalnie” produktu nie dostarcza, a za organizację dostawy – w takim przypadku – odpowiedzialny będzie jedynie klient.
Foto: CC BY-SA 3.0 Nick Youngson / Alpha Stock Images