Awww! Wibratory, lalki dmuchane, kuleczki gejszy, korki analne, nakładki wibracyjne, żele potęgujące doznania… Każdy je zna, nie każdy się przyznaje, że go kręcą. A przecież wszystko jest dla ludzi. Od wieków szukamy sposobów na to, jak sobie i innym zrobić dobrze i urozmaicić życie erotyczne. A w sex-shopach dalej się rumienimy! Niepotrzebnie, przecież kochamy sex-zabawki.
A może by tak… ten tego?
Nie oszukujmy się, wszyscy o tym myślimy. Od zawsze, od czasów starożytnych nawet ludzie lubili się gzić na wszystkie możliwe sposoby: we dwoje, grupowo lub solo, za każdym razem wykorzystując swoją wyobraźnię do granic możliwości.
To, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami przyprawiłoby o rumieńce nawet Sashę Grey… no dobra, może nie ją, ale na pewno wiele osób, które same uważają się za bezpruderyjne. W porównaniu z tym co daje dzisiaj Internet Pamiętniki Fanny Hill i Kamasutra to opowiadania dla przedszkolaków.
W głupich reklamach kuszą nas o wiele mocniejszym towarem, a w okresie letnim butiki prześcigają się w tym, kto sprzedaje krótsze spódniczki. Sex jest wszędzie Kochani. Tuż pod nosem, za rogiem ulicy, w bramie kamienicy i… Waszych szufladach.
Po co?
A czemu nie? Istnieje wiele powodów, dla których sięgamy po różne akcesoria erotyczne. Przede wszystkim z ciekawości. Wiele osób zastanawia się, jak to jest użyć wibratora czy dildo, albo masturbować się żelową pochwą. Podobno jest całkiem fajnie. Zgodzicie się? Na pewno tak.
Ci, którym „znudziło się” załatwianie tych spraw na własną rękę (lub ręką partnera), często sięgają po akcesoria, które nie tyle mają stanowić ersatz seksu (no, chyba że partner jest do bani i dochodzi w minutę lub partnerka to królowa lodu – i to nie w kwestii umiejętności), co jego miłe urozmaicenie.
Ale nie róbmy z tego fiksacji i praktyk godnych potępienia. Kurde mol, co to zakon, w którym podaje się parówki cięte w plasterki?
Jeden lubi jak go przykuć do kaloryfera i rżnąć w tyłek wielkim dildo, innego kręci opaska na oczach, delikatny żel do masażu i wytrysk w ustach partnerki. Jeszcze inny nie może dojść bez twardego porno… ale to już jest degrengolada.
Zarówno panowie, jak i panie nie pozostają sobie dłużni jeśli chodzi o stosowanie erotycznych gadgetów. Nasza pomysłowość nie zna granic, a twórcy zabawek coraz śmielej to wykorzystują.
Nie lubię jak mi wibruje…
Większości ludzi sex zabawki kojarzą się wyłącznie z wibratorami, tymi brzęczącymi penisami, nakładkami na przyrodzenie i ogólnie czymś, co wydaje dźwięki zbliżone do blendera czy sokowirówki. Bo tu o wyciśniecie soków chodzi, ale nieco innych.
A można inaczej, bardziej naturalnie. Wiele kobiet pisze, że nie ma nic lepszego, niż dobre dildo. Zawsze gotowe do pracy, zawsze w tym samym rozmiarze. Tylko przyczepić na przyssawce i… jazda! Nie opadnie z sił, czasem ma funkcję wytrysku (wystrzeliwuje niegroźny żel/piankę nawilżającą), można nawet kupić towar „identyczny z naturalnym”.
To całkiem fajna zabawka. Przydatna, efektowna i efektywna, bo nie trzeba wymieniać baterii i trochę się przy tym poruszać. Dwa w jednym – zabawiasz się i chudniesz równocześnie. Bez obawy o przedwczesny wytrysk. Ale, jeśli masz partnera (tak, do Ciebie piszę!), nie odstawiaj go na bok. Co to, to nie.
Dla dziwaków? Zbereźników?
A co, nie wolno? Na wieczorkach kawalerskich kupuje się młodym panom gumowe lale, paniom – dildo, lub inne ciekawe przyrządy służące do zabawy i zaspokajania chuci. Lub zabijania śmiechem, bo nie zawsze cel jest tylko jeden… Ale zazwyczaj.
Dlaczego więc tak często wstydzimy się tego wszystkiego? Zwłaszcza w erze niemal totalnego rozprężenia obyczajów? Wybieramy „dyskretną przesyłkę” zamiast zwyczajnie wejść do sklepu, kupić co trzeba, popatrzeć na ofertę, bo może znajdzie się coś równie ciekawego…?
W naszej chorej opinii społecznej dalej funkcjonuje przekonanie, że każdy kto używa takich rzeczy to od razu dewiant, erotoman, a co najmniej świntuch. A guzik prawda!
Zrzućmy w końcu ten świętoszkowaty uśmiech, tę świętojebliwość, hipokryzję seksualną i chodźmy wszyscy razem kupić sobie po wibratorze!
Foto: Flickr (lic. CC)