W tygodniu obchodziliśmy Dzień Matki. Jeden z nielicznych dni w roku, w którym mogę usłyszeć „dziękuję”, w geście docenienia moich tytanicznych wysiłków w wychowywaniu dzieci i prowadzeniu domu. Są laurki, słodkości, wierszyki, tysiąc całusów i wzruszenia. To oficjalnie. A co za kulisami?
Z reguły bywa raczej trudno. Wieczne niedospanie, nieustający brak czasu dla siebie i innych, poczucie, że wszystko ciągnie się samemu na własnym grzbiecie. Wyrzuty sumienia, że się w tym wszystkim nie wyrabia. Staram się z kieratu, w jakim obraca się moja codzienność wyszarpać coś dla siebie. Jednak nawet wtedy, często robię przy okazji coś potrzebnego. (Cholerne poczucie obowiązku!). Pijąc kawę, gotuję obiad, słuchając muzyki, wstawiam pranie, sprzątam zabawki, rozmawiając przez telefon obieram ziemniaki… Mama nie bierze zwolnienia, a jak się rozchoruje, dzieci nie idą do szkoły, bo nie ma kto zawieźć. Tata całymi dniami w pracy. Mama nie bierze zwolnienia, a jak pokręci, to w łóżku też nie bardzo da się wykurować – chyba że z nóg zetnie i już nie można inaczej, jak polec odpoczynkiem zasłużonych. Zawsze jednak tylko niezbędne minimum.
Reżim macierzyństwa
W obecnych czasach nastąpiła intensyfikacja macierzyństwa. Aby dziecko wyrosło na szczęśliwego człowieka, trzeba dbać nie tylko o jego rozwój intelektualny, ale też emocjonalny i społeczny. Od matki wymaga się rezygnacji z siebie i absolutnego poświęcenia potomstwu, w celu wychowania Super-Dziecka/Dzieci, zaprogramowanych do odnoszenia sukcesów w życiu. Należy odnaleźć i wydobyć z nich ukryte talenty. Wychować człowieka o osobowości sukcesu. Stymuluję zatem z każdej trony. Latam po zajęciach dodatkowych, specjalistach wszelkiej maści, dbam o rozwój fizyczny, bo to mój obowiązek. Jeśli czegoś zaniedbam, albo uznam, że nie potrzeba, zostanę solidnie skrytykowana. Więcej: będę mieć poczucie winy, że moje dzieci zostają w tyle w wyścigu szczurów i to z mojego powodu. Skutki tych zaniedbań, Z CAŁĄ PEWNOŚCIĄ, zaważą na dorosłym życiu moich odrostków. Litości, świat zwariował! A gdzie beztroskie dzieciństwo? Gdzie moje emocje? Co, jeśli moje dzieci będą przeciętnymi Kowalskimi, na co, statystycznie, mają duże szanse? Sama sobie zdaję się być nie matką, a trzeźwo kalkulującym menedżerem, który zarządza potencjałami moich dzieci w celu ich „prawidłowego” wychowania. Przy czym ojciec zwolniony jest z tej funkcji całkowicie. Pech…
Jeśli się buntuję przeciwko takiemu stanowi rzeczy, uznaje się mnie za wariatkę, którą należny skierować na terapię, w celu natychmiastowej korekty. Moje emocje poddaję nieustannej samokontroli. Dyscyplinuję, ponieważ są częścią wychowania Super-Dzieci. (Uśmiechaj się, a wychowasz optymistów.) Poradniki dotyczące prawidłowego wychowania dziecka wymagają ode mnie nieustannego utrzymywania emocjonalnej równowagi. Dzieci, niczym barometr odbierają macierzyńskie uczucia. A te powinny być tylko „dobre” a raczej „właściwe”, inaczej straszy się mnie kruchą psychiką dziecka i zaburzeniami w rozwoju. Nie rozmawiamy o trudach życia przy dzieciach. Nie kłócimy się przy nich. Chowamy je w bańkach ochronnych, a potem dziwimy się, że nie radzą sobie z rzeczywistością. Co za bzdury. Specjaliści wydają się być oderwani od realiów.
Matka niekompetentna
Presja na autentyczną afirmację szczęścia i zadowolenia z macierzyństwa stała się normą. W tym kontekście zatracam własną podmiotowość. Nie mam prawa do zmęczenia i negatywnych emocji. Poddana jestem przymusowi wiecznego zadowolenia. Jeśli odchodzę od tego modelu uznaje się mnie za złą matkę, którą należy poddać diagnozom, w celu przywrócenia „właściwego” porządku emocji. Ja nie mogę mieć własnych pragnień i złych dni. Nie mogę mieć marzeń i przedkładać czegokolwiek ponad szczęście i wychowanie moich dzieci. Moja autonomia ulega zniszczeniu. Poddana jestem reżimowi troskliwej matki, zawsze martwiącej się, pełnej niepokoju, trosk i obaw o przyszłość moich dzieci.
Gdybym głośno powiedziała, że moje dzieci w czymś mi przeszkadzają, lub ograniczają, spadłaby na mnie fala krytyki. Sama zresztą poddaję się tej presji i milczę. Milczą tez inne matki, które widuję na placach zabaw, z którymi rozmawiam w szkole po lekcjach dzieci. Wyczuwam niewidzialną nić porozumienia, jednak nikt nie odważa się głośno narzekać. Czasem, szeptem rozmawiamy w cztery oczy. O tym, o czym niejedna mama chciałaby krzyczeć, ale nie ma odwagi.
Kochamy nasze dzieci. Ale przyznajmy szczerze: w dzisiejszych czasach macierzyństwo, to ciężki kawałek chleba.
Do napisania.
Foto: Flickr (lic. CC)