in

Buty to nie towar akcyzowy! (Wywiad z kurierem)

Przyjechaliśmy do niego z paczką, a tam melina. Młody, zdrowy knur – nalany, czerwony na twarzy – z kumplami chleje najtańsze browce z Tesco. I wita nas słowami: „O, wreszcie żarcie od tej starej k…wy przyjechało”. O blaskach i cieniach pracy na trasie Polska-Anglia opowiada Tomek, kurier z dziesięcioletnim stażem.

Znasz historię Pauliny? Słyszałeś o paczce z butami?

Pewnie! W „internetach” huczy. W branży też się lekko zagotowało. Zastrzegam jednak, że nie pracowałem, nie pracuję i nie będę pracował dla firmy, która była odpowiedzialna za przewóz paczki z butami.

Dlaczego?

Powiedzmy, że unikam takich firm.

A jakich firm nie unikasz? Ile już jeździsz?

Ponad 10 lat. Głównie na trasie Polska – Anglia, ale zdarza się też dostarczać paczki po drodze, czyli do Niemiec, Belgii, Holandii. Zmieniałem firmy wielokrotnie, głównie ze względu na pieniądze i warunki pracy. Mam doświadczenie, więc mogę wybierać. I wybieram takich pracodawców, którzy w moim środowisku cieszą się jakąś tam renomą.

Nie czytasz opinii o firmach? Komentarzy, które w sieci publikują klienci wysyłający paczki?

Nie, bo to nie jest wiarygodne. Po pierwsze – część z tych opinii jest pisana albo przez same firmy, albo przez firmy konkurencyjne. A konkurencja jest duża, więc robi się wszystko, żeby pogrążyć rywala. Kiedyś bywało tak, że firma firmie podrzucała paczki z fajkami. Teraz wykorzystuje się internet.

A w internecie można wyczytać, że kurierzy otwierają paczki, okradają je, wyjmują co ciekawsze przedmioty i sprzedają. To prawda?

Z tym otwieraniem paczek to prawda. Z kradzieżami to niestety różnie. Musisz wiedzieć, że większość firm kursujących z Polski do UK z przesyłkami w regulaminach zastrzega, że w wyjątkowych okolicznościach rości sobie prawo do otwarcia paczki i sprawdzenia zawartości. Powtarzam – w wyjątkowych okolicznościach.

Jakich dokładnie?

Na przykład jak zachodzi podejrzenie, że w przesyłce są towary akcyzowe. Albo dragi. Wyobraź sobie: przyjeżdżasz pod adres dostawy, odbierasz zaplombowaną paczkę od prywatnej osoby. Taka zwykła przesyłka. Matka wysyła synowi, co siedzi na Wyspach. I pytasz tej matki, czy zapoznała się z regulaminem przewozu i czy wie, że nie wolno przesyłać fajek. Ona mówi, że tak, że wszystko wie. I podpisuje umowę. Potwierdza, że w paczce nie ma fajek czy wódy. I cała się trzęsie, jak oddaje paczkę. Podnosisz karton, a ze środka słychać takie „plum, plum”. Wóda jak nic!

I co wtedy?

No jak to co? Pytasz ostatni raz: nie ma tam wódy, nie ma fajek? Ona dygoce, ale w żywe oczy kłamie, że nie. Po paczkę jechałaś kilkadziesiąt kilometrów. Jak nie weźmiesz – stracisz czas i paliwo, firma nie zarobi. No to bierzesz. Odjeżdżasz kawałek i albo otwierasz pudło na pace, wyjmujesz z niego wódę i fajki i dzwonisz do babki z pytaniem, co teraz. Albo jedziesz na policję. Albo umawiasz się z celnikami pod granicą. Mówisz im, że będziesz około tej i tej na tym przejściu i że chcesz, żeby skontrolowali ci dobrowolnie busa. Jak coś znajdą, zabiorą. Problem z głowy. Ale nie zawsze chcą przyjeżdżać. Nie chce im się.

No dobrze, ale przez granicę można legalnie przewieźć całkiem sporą ilość papierosów i alkoholu, co ci szkodzi?

To mi szkodzi, że takich mamusiek nadających paczki z wódą jest za każdym razem więcej niż jedna. Jakby to była pojedyncza paczka, to by przeszło. Zresztą, kontrole na granicy są wyrywkowe. Czepiają się Francuzi i Anglicy. No, czasami Niemcy. Ale to rzadkość. Jak często jeździsz – a ja jeżdżę raz w tygodniu – to cię kojarzą i puszczają wolno, nie sprawdzają co i po co wieziesz. Ale jak mają przykaz, że muszą normę wyrobić, to kontrolują na maksa. I wtedy wychodzi na to, że wieziesz na pace, w kilku kartonach, kilkadziesiąt czy nawet kilkaset sztang fajek.

A wtedy dostajesz karę, tak?

Nie, ja nie dostaję. Na każdą paczkę spisana jest umowa. To nadawca dostanie po łapach. Mnie natomiast zatrzymają na granicy, będą spisywać papierki, rozkręcą samochód. To kilkanaście albo i kilkadziesiąt godzin w plecy. I teraz pomyśl sobie: jesteś uziemiona, bo kontrola, a klienci wydzwaniają, bo paczka miała być na już, a tu mija kolejna godzina i kuriera nie ma. Wiesz jak ludzie potrafią się czepiać o najmniejsze spóźnienie? Nie obchodzi ich, czy celnicy mnie kontrolowali, czy Francuzi znowu strajkowali, czy była powódź. Ja mam im dostarczyć paczkę. Teraz, już, natychmiast!

Dużo masz takich czepialskich klientów?

Nie, większość to fajni ludzie. Dlatego lubię tę pracę. Ale wiesz, zawsze jest tak, że najlepiej pamięta się tych najgorszych.

Na przykład? Jakiego klienta do końca życia nie zapomnisz?

Gościa od przeprowadzki. Jego żona była już w UK jakiś czas, on do niej dojeżdżał i zamówili transport praktycznie całego mieszkania. Meble, naczynia, ubrania i inne takie. Pojechaliśmy z drugim kierowcą, zapakowaliśmy wszystko ładnie, porobiliśmy zdjęcia, spisujemy umowę i mówimy facetowi, żeby podał wartość przewożonych rzeczy, żeby to było w liście przewozowym. A gość, że mamy wpisać milion złotych. Jaja sobie robi? (śmiech) Ale nie, on poważnie. Albo wpisujemy milion złotych, albo on wszystko odwołuje, a my znowu jesteśmy w plecy, bo dojazd kosztuje, bo nawnosiliśmy się tych gratów.

I co? Wpisaliście ten milion?

Tak, jakby coś się stało – a nic się nie miało prawa stać, bo kilometry folii bąbelkowej na zabezpieczenie poszły – to mieliśmy też zdjęcia, które dostałby ubezpieczyciel. Ale na tym nie koniec. Słuchaj dalej. Dojechaliśmy do UK, on już jest na miejscu. Pijaniutki. Z żoną i kumplami świętował przeprowadzkę. Zdejmujemy graty z paki, oni oglądają, szukają rysek, odprysków. Nie ma, wszystko gra. Więc zabierają meble do chałupy i się żegnają. Ale zaraz, co z zapłatą za usługę? Na to koleś, że on nam nie zapłaci, bo „Polaczki-cebulaczki jesteśmy, on jest panem z Anglii”. Skończyło się tak, że facet nam rzucał pieniądze. RZU-CAŁ! Po funciaku, po pięć funtów. Na ulicy. Tak, żebyśmy zbierali banknoty z ziemi. Zataczał się i rechotał, że „na żebry z Polski przyjechaliśmy”.

Czekaj, czekaj, on też był Polakiem?

Tak, ale na dorobku. Tacy są najgorsi. Przekroczyli granicę, postawili nogę po drugiej stronie kanału i myślą, że są lepsi, a w Polsce sami nieudacznicy zostali.

Pamiętam jak parę lat temu, przed Wigilią, wieźliśmy paczki świąteczne. Jedną z nich nadawała taka babuleńka. Schorowana, zasuszona. W kartonie same dobre rzeczy – ptasie mleczka, czekolady, szynki. I papierosy. Paczka była otwarta, babcia mówi, żebyśmy sobie zobaczyli co w niej jest i prosi, czy nie wzięlibyśmy kartonu papierosów, bo to dla wnusia, co ciężko w UK pracuje. No to wzięliśmy te fajki, do kabiny, do siebie. A babcia nas herbatką uraczyła i ciastem. I opowiedziała, że chora jest, że emerytura niska, ale na paczkę dla wnusia oszczędzała.

Mam nadzieję, że wnusio docenił

Ta, na swój sposób. Przyjechaliśmy do niego z paczką, a tam melina. Młody, zdrowy knur – nalany, czerwony na twarzy – z kumplami chleje najtańsze browce z Tesco. I wita nas słowami: „O, wreszcie żarcie od tej starej k…wy przyjechało”. A potem żali się, że ta Anglia skundlona, że roboty nie ma, ale do Polski on nie wróci, bo mu tu lepiej. I wyszło na to, że kurierów traktuje jak dostawców pizzy. Rozumiesz? Byczy się cwaniaczek całe dnie, a babcia nie dojada, żeby mu ptasie mleczko i papieroski wysłać.

Ale nie wszyscy są tacy, prawda? Mówiłeś, że większość klientów jest ok

Bo jest ok. Często jestem dumny z Polaków, że tak sobie poradzili. Jeżdżę do ludzi mieszkających w ścisłym centrum Londynu. Przyjeżdżam do rodzin, które mają swoje domy. Normalni, kulturalni, wykształceni. Tylko śmieszy mnie czasami, co przewożą z Polski.

A co przewożą?

Głównie jedzenie. To samo, co można kupić w Tesco, na miejscu. Ale wiadomo, z Polski lepiej smakuje. No i ciuchy, kosmetyki, książki, meble czasami. Bo taniej. I lepsza jakość, nie to co wszędobylska IKEA.

A fajki? I buty?

A tak, nawet dużą ilość butów (śmiech). Nie wiem, czy oryginalne. Nie interesuje mnie to. To nie jest towar akcyzowy. A z fajkami to, no wiesz, jak klient jest miły, nie kłamie, nie miga się, tylko wprost mówi o co chodzi. I jak te fajki wyjmie z paczki, a my je przewieziemy w kabinie, to karton się zawsze weźmie.

Za drobną opłatą?

Za napiwek, jak już. Nie biorę paczek na lewo. Chociaż klienci kuszą. Zlecenia przyjmuje centrala, ja dostaję listę, na której mam napisane adresy i charakterystykę ładunku. Że paczka w kartonie, że rzeczy w „ruskiej” torbie, że waży 20 czy 60 kilo. Jak jest te 5 kilo więcej, to się przymyka oko. Ale bywa też tak, że klient nadaje paczkę, którą zgłosił do centrali, taką – dajmy na to – rejestrowaną. A przy okazji wciska mi 50 zł i pyta, czy mu nie przewiozę drugiej przesyłki, tyle że ekstra, bez umowy.

I co wtedy robisz?

Nie chcę stracić pracy, nie wiem, czy klient tak na serio, czy to podpucha ze strony szefów. (śmiech)

Że niby podstawiony prowokator?

Coś w tym stylu. A tak na serio – nie biorę paczek na lewo i tłumaczę za każdym razem, że nikomu to się nie opłaci. Ja wolę być uczciwy. Jak w tej paczce będą fajki czy wóda i się celnicy przyczepią? Co ja im powiem, że czyja to paczka? A klient? No pomyśl, jak wyśle paczkę bez umowy, a ta paczka zginie, to co? Szukaj wiatru w polu.

Czyli klienci powinni zawsze spisywać umowy?

Tak, dokładnie! I dbać o to, żeby w liście przewozowym było wyszczególnione, co jest w paczce. A najlepiej, niech zamykają paczkę przy kurierze. I niech robią zdjęcia paczki i nie krzyczą, jak kurier też taką fotkę zrobi. W ten sposób najłatwiej uniknąć nieporozumień. I nie będzie potem, że „te fajki w paczce to nie moje, kurier podrzucił”.

A zdarza się tak, że kurier coś podrzuca?

No widzisz! A pytałaś mnie, czy czytam opinie o firmach w sieci. Ty czytałaś? Tak, zdarza się. Tak jak się zdarza w przewozach, że pasażerowie jadą na siedzeniach wypchanych fajkami. Ale ja z takimi firmami nie pracuję. Jak kurier chce trochę dorobić i jak ma łeb na karku, to nie musi podrzucać nikomu szlugów.

A co może zrobić? Ściągnąć z baku benzynę?

Gdzie, na busie? Starzy tirowcy tak robili, ale nie busiarze. Są inne sposoby. Każdy ma kogoś znajomego w Anglii, kogoś, kto kupi albo te fajki w ilości legalnej, albo alkohol z Polski, albo kapustę kiszoną…

Kapustę kiszoną?!

Tak, w woreczkach. Wiesz jaki jest na to popyt? Zwłaszcza przed świętami, jak Angole wprowadzają zakazy wwozu żywności. A czasami takie wprowadzają i wtedy nie można kotletów od mamusi przewieźć. Pod groźbą kary, którą ma opłacić nadawca czy odbiorca paczki. Ale mimo tej kary ludzie i tak pakują do kartonów mielone. Albo wysyłają domowe gołąbki w słoikach. Albo ten bigos nieszczęsny. Nie wiem, na ile to prawda, ale podobno byli nawet tacy, co chcieli przewozić żywe karpie owinięte w mokre ręczniki. A nie lepiej od kierowcy woreczek kapusty kupić? (śmiech)

Co jeszcze można od ciebie kupić?

Kupić to w sumie niewiele więcej, bardziej poradzić. Widzisz, często przewozimy do Polski motocykle. Nie zawsze szroty. Zwykle takie z aukcji eBay. Klient z Polski upatruje sobie okazję, daje nam pieniądze na zakup i wręcza wydrukowane zdjęcia sprzętu, my kwitujemy i jedziemy do angielskiego sprzedawcy. Na miejscu sprawdzamy, czy motocykl wygląda tak, jak miał wyglądać, czy jest sprawny, czy nie widać nowych zarysowań itd. Czasami jest tak, że z miejsca do klienta dzwonimy i…

Mówicie: „Panie, to złom, nie bierz Pan”?

Dokładnie! Problem w tym, jak się potem za taki transport rozliczyć. No bo w sumie transportu nie było. Ale na miejsce pojechaliśmy, kilometry zrobiliśmy, zmęczyliśmy się. Towaru nie wzięliśmy, bo zanim by do Polski dojechał, to by go rdza zeżarła. Niestety, nie wszyscy klienci potrafią się za taką usługę odwdzięczyć a i od szefostwa dostajemy burę, że na pusto wróciliśmy.

Często taką burę dostajecie?

Taką rzadko. Ale i tak często wracamy na pusto. I to niestety z winy klientów. Na przykład: mamy zabrać kanapę, klient zmierzył, na bank się zmieści na długość w busie. Zajeżdżamy, a to nie kanapa, tylko narożnik. I nie ma 2 metrów, ale 3. A bus do połowy załadowany. Albo jeszcze inaczej: dzwoni klient po firmach. Młody chłopak, po szkole na przysłowiowy zmywak pojechał, coby zarobić na wymarzony motocykl. Dzwoni do jednej firmy, do drugiej, pisze maile. Podaje swój adres i numer telefonu, opisuje motocykl ze szczegółami, prosi o wycenę przewozu. Wybiera nas. Zajeżdżamy do niego o umówionej godzinie, pukamy, chłopak wychodzi i oczy w słup. „No jak to, przecież zabraliście już motor!” – krzyczy.

Jak to? Kto odebrał motocykl?

Chłopak tak intensywnie szukał najlepszej oferty, tak szastał swoim adresem i numerem telefonu, że zjawił się jakiś „Man and Van” i motocykl zabrał. On nie wie, kto to był, umawiał się z nami, umowy przewozu nie ma, bo… no przecież, bo się umawiał i wiedział, komu zleca przewóz. Jak widać – nie wiedział.

I jak to się skończyło?

Nie wiem, obiecaliśmy chłopakowi, że będziemy zeznawać. Ale się nie odezwał potem, więc chyba odzyskał maszynę. Mam nadzieję, że następnym razem będzie bardziej ostrożny.

Tak jak Paulina od paczki z butami?

Dokładnie. W sumie to trochę sama jest sobie winna, bo jakby trochę poszperała w necie, poczytała, to pewnie by tego wszystkiego uniknęła.

Zaraz, mówiłeś, że opinie są niewiarygodne!

Bo są! W gruncie rzeczy są. Ale trzeba umieć odróżniać te prawdziwe od fałszywych, pisanych przez konkurencje. Jak? No jak widzisz, że jednego dnia pojawia ci się 100 pozytywnych opinii? Albo jak w przeciągu godziny firma dostaje 10 negatywów. Trzeba sprawdzać czas dodawania komentarzy. I pytać ludzi. No i pilnować umów. Jak powiedziałem – najlepiej zamykać paczkę przy kurierze. I prosić go, żeby dokładnie wpisał do listu przewozowego, co jest w przesyłce. I robić zdjęcia. Do tego być życzliwym dla kuriera, to naprawdę dużo zmienia. Trzeba pamiętać, że nie jesteśmy cyborgami, że nie przeskoczymy korków czy nie ominiemy strajku.

A jak kurier jest nieżyczliwy? Jak wysyła esemesy, w których nazywa klienta „tepo modelką” i chwali się, że buty (te nieoryginalne) sprzedał?

To wtedy trzeba go spuścić na drzewo i poszukać lepszego. Serio, w tej branży konkurencja jest ogromna. Zawsze jest jakaś alternatywa.

Tomek (imię zmienione) od ponad 10 lat pracuje jako kurier. Jeździ busami na trasie Polska-Anglia. Zgodził się na wywiad pod jednym warunkiem – chciał zostać anonimowy. Kiedy zapytałam, czy nie boi się, że historie, które mi opowiedział są na tyle charakterystyczne, że będzie można łatwo odkryć jego tożsamość stwierdził, że „nie cyka”, bo na takich klientów trafił każdy, kto pracował tak jak on.

Foto: Wiki

Dodaj komentarz

Won do domu! W Irlandii Północnej nie chcą Polaków

Jak zarejestrować dziecko w Polsce i UK?