„Pracował z nami pewien Bartek, który przesiedział przez 2 miesiące w karawanie i wciąż nie było dla niego pracy – mimo że sprowadzano ciągle nowe autokary pełne ludzi z Polski czy Litwy” – nasi Czytelnicy o pracy dla PRO-FORCE i innych agencji.
Nawiązując do artykułu na temat warunków pracy w PRO-FORCE z Chartham (KLIK!), a dokładniej o pracy w Nickle Farm, chciałbym zwrócić uwagę, że są jeszcze ludzie pracujący na polach (zbieracze owoców), do których najprawdopodobniej należała kobieta, którą cytowaliście w swoim artykule, którzy traktowani są… i tu brak mi słów.
Sam pracowałem w PRO-FORCE 2 lata temu z braku innych możliwości. Mieszkałem na tej samej farmie (w tych właśnie karawanach), ale chciałbym powiedzieć, że firmę PRO-FORCE poznałem już jakieś 4 czy 5 lat wcześniej. Mieszkałem wtedy w innym miejscu, ale warunki były podobne.
Mam wrażenie, że firma PRO-FORCE prowadzi od lat praktykę polegającą na przytrzymywaniu ludzi na siłę i wykorzystywaniu ich do pracy niemal za darmo. A odgrywa się to w następujący sposób.
Ludzie są przywożeni bezpośrednio na farmę, gdzie dostają zakwaterowanie po np. 6 osób (sam tak tam mieszkałem), a – jak wiadomo – pierwsza wypłata wpływa na konto po 2 tygodniach. Przez ten czas pracownik wydaje pieniądze przywiezione przez siebie z kraju. Przy wypłacie okazuje się, że ma do zapłacenia 2 tygodnie za karawan, a że 3 dni w tygodniu nie było dla niego pracy – zostaje mu kilkadziesiąt funtów, które ma na życie i (uwaga!) na dojazd do pracy (ponieważ PRO-FORCE zawiezie cię do pracy na własnej farmie, ale musisz kupić sobie bilet w busie; a jeśli nie masz pieniędzy – możesz wpisać się na listę dostępną w busie, ale odtrącą ci większą kwotę z wypłaty).
Wracając do tematu przetrzymywania ludzi… Nie mając pieniędzy ludzie załamują ręce, bo nie mogą zrobić nic. Ludzie dostają przymusowe day off jeżeli nie wyrobią targetu na polu, a tak jest niemal w 70%. Pracę prawie zawsze mają pupile supervisorów. Generalnie jest tak, że ludzie dostają tyle pieniędzy, żeby mieć na karawan, dojazd do pracy (więc w rzeczywistości nigdy nie są to pieniądze pracownika, bo PRO-FORCE wciąż nimi obraca) i kilka dyszek na jedzenie. Taki pracownik nie ucieknie, bo i gdzie? Nie ma na mieszkanie, jest często bez pomocy kolegów, nie ma co jeść.
Pracował z nami pewien Bartek, który przesiedział przez 2 miesiące w karawanie i wciąż nie było dla niego pracy – mimo że sprowadzano ciągle nowe autokary pełne ludzi z Polski czy Litwy. Tak, 2 miesiące bez pieniędzy! Gdyby ktoś się chciał zwolnić bądź kłócić o swoje racje – zostałby natychmiast usunięty z karawanów. Robił to osobiście jeden z managerów PRO-FORCE.
Znalazłem pracę również w Chartham, kilka kilometrów w stronę Canterbury. Także owoce, także mieszkałem w karawanach (warunki nieco lepsze), ale wtedy przekonałem się, że traktowanie ludzi jak bydło do pracy to norma w farmach owocowych… Mówię teraz o firmie NEWMAFRUIT. Sposób, w jaki managerka pakowalni owoców traktuje ludzi to po prostu jawny rasizm. Stresuje ich, nieraz szarpie, niszczy całe palety owoców, byleby przyśpieszyć tempo pracy. Ludzie nigdy nie wiedzą o której skończą pracę. Start o 6 lub 7, finisz o 19 a czasem o 01.30 w nocy. Tracy U. (bo tak się nazywa ta managerka) biega po hali i nasłuchuje, czy ktoś przypadkiem nie mówi po polsku, po czym wykrzykuje, że to nie polski packhouse tylko brytyjski i mamy mówić jedynie po angielsku.
Słowa Autora listu potwierdza kolejna Czytelniczka
Cieszę się, że w końcu ktoś zainteresował się sprawą agencji Pro-Force i warunkami pracy i mieszkania, jakie ta agencja gwarantuje (pracownikom – przyp. red.). Sama pracowałam dla tej agencji od 2011 roku. Zbierałam między innymi truskawki, potem jabłka. Kilka miesięcy pracowałam w biurze a potem… kopnięto mnie w tyłek. (…)
Poznałam firmę od kuchni, poznałam sposoby rekrutacji, ponieważ miałam okazje brać w tym udział. Nie chce kłamać z zemsty czy coś w tym stylu. Chcę, by świat poznał prawdę o tym, jak rodak potrafi potraktować rodaka. Pracowało tam kilka osób naprawdę uczciwych i pomocnych, ale oni albo szybko uciekali, albo byli „eliminowani”, bo byli prawdomówni. (…) Pracowałam w polu, kiedy tydzień pracowaliśmy w strugach deszczu. Na cały sad były dwa toi toie, załatwialiśmy potrzeby w krzakach, jedliśmy siedząc na deszczu na gołej ziemi, a potem wracaliśmy do nieogrzewanych karawanów, gdzie nawet nie było jak wysuszyć ubrań. (…)
To, co pokazał Channel 4 to nic w porównaniu z tym, co tam naprawdę się działo i dzieje. Oby ta firma przestała istnieć, bo więcej złego niż dobrego z jej istnienia.
——-
Nazwiska Autorów listów do wiadomości Redakcji
Foto: Flickr (lic. CC)/Pro-Force (edycja własna)