Małżeństwo to fajna instytucja, jednak najtrudniejsza życiowa misja. Nie ma na świecie rzeczy trudniejszej, niż stworzenie dobrego, wieloletniego związku i szczęśliwej rodziny. Wymaga to nieustannej pracy mojej własnej i mojego partnera.
Dobre małżeństwo nie jest czymś danym człowiekowi automatycznie. Udane życie jest wynikiem pracy nad własną umiejętnością postępowania z otaczającymi nas ludźmi. Małżonek/Małżonka nie jest naszą własnością, a odrębnym człowiekiem, który zdecydował się iść z nami przez trudy życia. Jeśli to rozumiemy, szanujemy, jesteśmy na dobrej drodze.
Instytucja nie na czasie
Po co komu małżeństwo? Nie wystarczy ze sobą po prostu „być”? Niektórzy twierdzą, że papierek niczego nie zmienia, a czasem wręcz wszystko psuje. Dla mnie ten „papierek”zmienia wszystko. To dowód na to, że osoba, która go ze mną podpisuje, decyduje się wziąć za mnie odpowiedzialność. To dowód szczerości i prawdziwości uczuć. Pewna „gwarancja” na stabilizację (nie pomylcie z nudą/rutyną), która potrzebna będzie mi i moim dzieciom, żeby miały poczucie bezpieczeństwa. Gwarancja w cudzysłowie. Nigdy nie wiesz, co przyniesie los.
W dzisiejszych czasach ze wszystkiego tak łatwo się rezygnuje. Jeśli coś nie jest piękne, przyjemne, nie służy naszemu rozwojowi lub nas ogranicza, to się to po prostu odrzuca. Nastawieni jesteśmy egocentrycznie do życia. Ma być ekscytująco i dobrze dla mnie. Z tej perspektywy małżeństwo nas ogranicza, nakładając na nasze życie odpowiedzialność za innych. Nie chce nam się robić, za to wszystko chcemy mieć. Nie wierzę w związki bez kryzysu, spijanie sobie z dzióbków przez cale życie. Bywa, że powiesiłabym mojego mężna na suchej gałęzi. Ja także to potulnych nie należę, więc i jemu bywa trudno. Ale chcemy być razem. Chcemy zestarzeć się razem i oboje uważamy, że bez drugiej osoby byłoby nam źle.
Zakładam, że pobieramy się z miłości. To już coś. Ważne jest, co zrobimy z energią tych uczuć przez wszystkie lata związku. Nad czym pracujemy, co chcemy osiągnąć. Po szalonych emocjach przychodzą dojrzałe uczucia pełnego związku, które ja doceniam bardziej. Znamy się jak łyse konie. Czasem bywa to wręcz zaskakujące, jak podobnie, lub tak samo można myśleć, mówić lub postępować. Dobrze jest jednak nie zapomnieć o ekscytujących początkach, czułości, intymności.
Odpuścić, co można odpuścić
Uważam, że dystans, kompromis i poczucie humoru, to elementy, z którymi w małżeństwie trwa się łatwiej. Właściwe podejście do problemów ułatwia ich pokonywanie. Szybko zorientowałam się, że szczera rozmowa (choć trudna i w emocjach) kosztuje mniej wysiłku, niż obrażanie się i ciche dni. Te się po prostu nie opłacają i, w gruncie rzeczy, uderzają w nas samych. Prędzej, czy później i tak skończyłoby się awanturą. Lepiej spuścić balonik zanim pęknie.
Zwykle mówimy/myślimy: on/ona nie jest taka jak bym chciał/chciała, albo robi/nie robi tego lub tamtego. Tym czasem warto przewartościować podejście. Nie utyskiwać nad tym, czego się nie ma i możliwe, że mieć się nie będzie, a pracować nad tym co jest. Są pewne sprawy, których odpuścić nie można, ale o te „drobniejsze” nie warto się ścierać. Puszczam, czego nie przeskoczę. Tak jest prościej.
Sądzę, że jakość mojego związku zależy w dużej mierze ode mnie i od tego, w jakim stopniu biorę na siebie za ten związek odpowiedzialność. Jeśli uważam, że z jakiegoś powodu „muszę się poświęcać”, to znaczy, że mam problem. Muszę, czy chcę? Podobnego podejścia oczekuję od partnera.
Dobre małżeństwo, czyli właściwie jakie?
Dla każdego oznacza to pewnie coś innego. Często myślę o małżeństwie. O tym, czy tzw. udane/szczęśliwe małżeństwo jest możliwe? Myślę o tym, kto ma lepiej i łatwiej. Ci wolni, którzy żyją, jak chcą czy Ci, którzy codziennie budzą się obok tej samej osoby. Ile jest małżeństw tak naprawdę szczęśliwych? Ilu małżonków uważa, że się w swoim życiu dusi? Ilu zasypia z myślą o innym życiu, innym człowieku? Ile małżeństw to układ, gdzie druga osoba nawet nie wie, że już nie jest (nigdy nie była?) kochana?
Zawsze jest jakiś powód, dla którego wiążemy się z drugą osobą. Skoro tego dokonaliśmy, postarajmy się dobrze w tym „ułożyć”.
Bezpieczna przystań
Nie kupuję bajek o szczęśliwym życiu usłanym różami. To bzdury. Nie wierzę poradnikom i specjalistom, tylko swojej intuicji i intuicji partnera. Nikt nie przeżyje mojego życia za mnie. Mój mąż jest najbliższą mi osobą. Moim przyjacielem. Bliskość, która istnieje między nami jest bardzo ważna. Daje poczucie bezpieczeństwa. Dobrze jest wiedzieć, że w domu jest ktoś, komu mogę opowiedzieć o tym, co mi się przytrafiło w ciągu dnia. Przy kim mogę się rozpłakać, powyklinać, kto powie mi wprost, że coś robię nie tak. Dobrze jest starzeć się przy kimś, kogo dobrze znamy. Mieć wspólne plany, wiedzieć, jak ktoś postąpi.
To, że udało mi się nawiązać z kimś tak bliskie relacje uznaję za swój sukces. Ta świadomość daje mi poczucie własnej wartości. Żyję obok kogoś, na kim mogę polegać i kto może polegać na mnie. To sprawia, że czuję się wyjątkowo. To się wypracowuje przez lata. Ale, gdy to się ma, jest się szczęśliwszym (i silniejszym) człowiekiem.
Do napisania.
PS: Kiedy jesteśmy w dołku i mamy ochotę wszystko rzucić lub „zaszaleć”, pomyślmy o tym, co możemy stracić i czy tego naprawdę chcemy.