in ,

Dumna czy durna? Jak Wielka Brytania (nie)walczy z koronawirusem

Kiedy inne europejskie kraje – w tym Polska – zamykają szkoły, restauracje i bary, uszczelniają granice czy wprowadzają zakaz międzynarodowych lotów pasażerskich, Boris Johnson zaleca… dokładne mycie dłoni. „Co najmniej przez 20 sekund, czyli tyle, ile zajmuje dwukrotne odśpiewanie <Happy Birthday>” – instruuje premier. A przy okazji ogłasza, że wielu mieszkańców Wysp straci swoich bliskich.

W niedzielę 15 marca do godziny 17:00 w Wielkiej Brytanii odnotowano 1372 przypadki zachorowania na chorobę wywoływaną koronawirusem z Wuhan. 35 pacjentów zmarło.

To dane potwierdzone i… zaniżone. Wielka Brytanie nie prowadzi bowiem programu testów przesiewowych, liczba chorych jest zapewne dużo wyższa. Sami chorzy – o ile nie wykazują ostrych objawów choroby – proszeni są o pozostanie w domach. Opcjonalnie – o skorzystanie z możliwości kontaktu z NHS poprzez kwestionariusz online.

Ci, którzy kichają, kaszlą i gorączkują powinni się samoizolować. A reszta? Zachować ostrożność, myć ręce i liczyć na magię odporności zbiorowej.

Czy zimny wychów ma sens?

Wiele osób uważa, że Johnson i rząd zachowują się nieodpowiedzialnie, że lekceważą pandemię i igrają z życiami mieszkańców Wysp. Zaniepokojeni „strategią” są też brytyjscy naukowcy, którzy kierując list otwarty do premiera wyrazili obawę, że reakcja władz jest nieadekwatna do rozmiaru zagrożenia. Głos zabrała też Margaret Harris. Rzeczniczka Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) stwierdziła w BBC: „Każdy wirus zachowuje się w ludzkim ciele inaczej. Możemy rozprawiać o teorii, ale teraz jesteśmy w sytuacji, w której należy podjąć szybką akcję”.

Ale Johnson zdaje się pozostawać głuchy na apele i głosy krytyki. Wylewny jest za to Patrick Vallance, główny doradca premiera do spraw nauki. Ostatnio Vallance oświadczył, że „złapanie koronawirusa przez ponad połowę populacji w Wielkiej Brytanii jest jedynym sposobem, aby Brytyjczycy wykształcili odporność zbiorową”. Zdaniem eksperta, COVID-19 jest chorobą sezonową, co ma oznaczać, że będzie powracać z mniejszą lub większą siłą i regularnością. Vallance podkreśla też, że kwarantanna byłaby skuteczna, gdyby choroba miała charakter lokalny, nie globalny. Według niego zatrzymanie wirusa jest (w obliczu jego żywotności i braku szczepionki) niemożliwe. Możliwe jest za to spowolnienie epidemii – tak, aby ludzie chorowali stopniowo, a liczba zachorowań nie paraliżowała działania NHS.

Słowa Vallance’a zmotywowały wiele osób do sięgnięcia po kalkulatory. Jeśli ekspert powiedział, że ponad połowa z 67 milionów mieszkańców Wysp (tyle mniej więcej wynosi populacja Wielkiej Brytanii) powinna „złapać” koronawirusa, wychodzi na to, że doradca rządu liczy się z tym, że zachoruje (czy raczej powinno zachorować) co najmniej 34 miliony osób. A skoro średnia śmiertelność wynosi (w zaokrągleniu) 2,5 procent, Vallance musi brać pod uwagę, że wyniku choroby umrze co najmniej 850 tysięcy mieszkańców UK.

Te estymacje są oczywiście czysto teoretyczne. Problem z koronawirusem z Wuhan polega na tym, że to jednostka nowa, wciąż – mimo usilnych starań – niewiele o niej wiemy. Trudno oszacować, ile osób było i jest chorych, skoro zdarza się, że choroba przebiega bezobjawowo. Nie wiadomo też, czy po przechorowaniu można nabyć długotrwałą odporność na SARS-CoV-2. Nie ma też pewności co do długotrwałych powikłań i uszczerbków na zdrowiu powodowanych przez chorobę. Aż wreszcie – nie wiadomo, jak mierzyć odporność zbiorową. Dla porównania – w przypadku odry uważa się, że próg odporności to 95 procent zaszczepionych. Jeśli tak samo byłoby z koronawirusem z Wuhan, zachorować musiałoby prawie 64 miliony mieszkańców Wielkiej Brytanii. Mając w pamięci wskaźnik śmiertelności (2,5 procent), oznaczałoby to 1 milion 675 zgonów, czy raczej – ofiar złożonych na ołtarzu odporności zbiorowej.

Jak zwykle na opak, czyli brytyjska duma i kontynentalne uprzedzenie

Te liczby działają na wyobraźnię. Trudno powiedzieć, jaki cel miał Vallance, ale jego słowa o konieczności nabycia odporności zbiorowej raczej niewielu uspokoiły. Ale czy coś zmieniły w sposobie, w jaki Brytyjczycy patrzą na chorobę?

Z jednej strony okupują się jak w manii w mydła, żele, papier toaletowy i konserwy, z drugiej – wciąż beztrosko przesiadują w pubach. Albo: domagają się zamknięcia szkół i – jednocześnie – byli oburzeni, kiedy włodarze kilku popularnych kurortów hiszpańskich parę dni temu wskazali na UK i chóralnie stwierdzili: „O nie, tych państwa teraz u siebie nie chcemy, to lekkomyślni turyści, myślą tylko o sobie i mają gdzieś zagrożenie!”.

Kiedy w polskich, włoskich, austriackich mediach dominują zdjęcia opustoszałych ulic, mieszkańcy Wysp zachowują się w większości tak, jak do tej pory. Tyle, że bogatsi w miesięczny zapas papieru toaletowego.

Tymczasem rządy większości krajów europejskich, wychodząc z założenia, że należy skupić się na spłaszczeniu krzywej pokazującej liczbę zachorowań, decydują się na wprowadzanie coraz nowszych restrykcji. Temu spłaszczeniu mają pomóc wspomniane już zamykanie granic, zamykanie szkół, restauracji i knajp, namawianie mieszkańców do ograniczenia kontaktów do niezbędnego minimum. W tym samym czasie przyciśnięty przez dziennikarzy brytyjski minister zdrowia Matt Hancock zapowiada, że w najbliższych tygodniach rząd poprosi seniorów (osoby 70 plus), by pozostali w izolacji domowej na kilka miesięcy.

Z wypowiedzi Hanckoka warto wyłuszczyć dwa szczegóły. Rząd ma zamiar skierować prośbę do seniorów nie teraz, nie jutro, ale dopiero w najbliższych tygodniach. Sama izolacja ma trwać nie tydzień czy dwa, ale kilka miesięcy. To może pobudzać wyobraźnie. Ale czy zmieni podejście Brytyjczyków do choroby?

Według polskiego ministra zdrowia Łukasza Szumowskiego „za około 10 dni powinny pojawiać się pozytywne efekty restrykcji, które wprowadziliśmy”. Kolejne kraje kontynentalnej Europy wprowadzają lub mają zamiar wprowadzić dodatkowe ograniczenia. Francja zamyka sklepy, Niemcy w poniedziałek mają zamknąć część granic. W Hiszpanii ograniczono kursowanie pociągów, ludzie mogą wychodzić z domów tylko do pracy, do sklepów spożywczych lub do lekarza, sklepy inne niż apteki, spożywczaki i oferujące środki pierwszej potrzeby mają zostać zamknięte. O organizowaniu imprez od dawna nie ma mowy.

Europa się izoluje, Wielka Brytania działa po swojemu. Ale tylko pozornie, bo tak naprawdę wprowadza rozwiązania, które wprowadziły inne kraje, tyle tylko, że robi to z typową angielską flegmą.

Tymczasem na niedzielnym koncercie Stereophonics w Cardiff tłumna i ściśnięta widownia śpiewała: „So maybe tomorrow I’ll find my way home”. Wspomniany koncert mógł być jednym z ostatnich zorganizowanych w tym miesiącu, bo rząd ma ponoć gotowy zakaz organizowania imprez masowych. Ciekawe, kiedy go wprowadzi… I ciekawe, ile z osób śpiewających dziś „So maybe tomorrow…” trafi wkrótce do „home” na przymusową kwarantannę? A przy okazji, ciekawe, ile osób zarazi po drodze.

Jakby co, trzykrotne zaśpiewanie frazy „So maybe tomorrow I’ll find my way home” zajmuje pi razy drzwi 20 sekund. Można nucić w trakcie mycia rąk.

 

Foto: YouTube, print screen

Dodaj komentarz

Loty do Polski zawieszone. Co mogą zrobić pasażerowie?

Rząd zmienia strategię w sprawie walki z koronawirusem. Teraz to „narodowa walka” (VIDEO)