Sprawny „emotikoniarz” potrafi bez wysiłku zastąpić graficznymi obrazkami tekst wiadomości SMS. A gdyby poświęcił na to odrobinę więcej czasu – byłby zapewne w stanie przetworzyć monolog Hamleta na język współczesnych hieroglifów.
Emotikony słusznie kojarzą się z nowoczesną technologią – wiadomościami SMS, krótkimi notkami na Twitterze czy postami na Facebooku. Miłośnicy uproszczenia komunikatów są nimi zachwyceni, a fani czystości języka na samą myśl o uśmiechniętych buźkach zgrzytają zębami. To, co na początku było tylko dodatkiem do maili czy esemesów, coraz częściej jest ich podstawą. Nie tylko piszemy wyłącznie za pomocą piktogramów, ale i odczuwamy, myślimy emotikonami. I – co gorsze – staje się to powoli społecznie akceptowane. Ale nie wszędzie i nie zawsze. Są bowiem dziedziny, w których „emotikoniarze” nie mają racji bytu, a same emotki – uznawane są za co najmniej niestosowne.
Co może przyzwyczajenie
„Pisze” czy „jest napisane”? To odwieczny dylemat mówiących i przedmiot sporów wybitnych językoznawców. Oczywiście, to „jest napisane” jest formą wzorcową, ale – jak zaznacza profesor Bralczyk – w niektórych konstrukcjach czy podczas nieformalnych rozmów wariant „pisze” (jeśli przymkniemy nieco oko) można zaakceptować. Jasne? No właśnie nie do końca. Bo jeszcze kilkanaście lat temu panie od polskiego uczniów mówiących „w gazecie pisze” rozstawiały po kątach. Teraz, co najwyżej, spojrzałyby na nich spode łba. Wszystkiemu winna jest norma językowa, a raczej to, w jaki sposób jest ona ustanawiana.
O tym, czy dane słowo czy zwrot jest poprawne decyduje (w lokalnym, nadwiślańskim wymiarze) Rada Języka Polskiego. Jej obecne stanowisko w sprawie poprawności zastosowania zwrotu „tu pisze” (w konstrukcji bez użycia podmiotu) jest jednoznaczne – tak nie mówimy. Problem w tym, że nieszczęsne „tu pisze” mocno się już rozpanoszyło. Im stanie się powszechniejsze, im więcej ludzi zacznie tak mówić – RJP będzie musiała zastanowić się nad uznaniem tego zwrotu za wzorzec językowy. Idąc tym samym tropem – co, jeśli już, nastąpi za wiele lat – uznaną normą stanie się też „poszłem” czy „wzięłem”.
A jak się mają do normy językowej emotikony? Same w sobie nie są jeszcze wzorcem, ale ich bliscy kuzyni – skróty używane w wiadomościach SMS czy na Twitterze – już tak! W 2011 roku do Oxford English Dictionary wpisano (a przez to – uznano za integralną i poprawną część angielszczyzny) takie zwroty jak OMG, IMHO czy BBF. Decyzja o dodaniu nowoczesnych skrótów do poważanego słownika zbulwersowała językowych purystów. Osoby odpowiedzialne za to, że „LOL” znalazło się na kartach OED tłumaczyły, że takie zwroty to przejaw językowej kreatywności, którą należy docenić. Świat poszedł za tą sugestią – skróty stały się jeszcze bardziej powszechne, a wkrótce dołączyły do nich emotikony.
Fingered speech
Wiadomości SMS czy posty na Twitterze są – z założenia – krótkie i treściwe. Aby zawrzeć w ograniczonej liczbie znaków konkretny przekaz trzeba się sporo nagłowić. Można – dla przykładu – edytować treść w nieskończoność (strata czasu, nerwów i energii), opublikować kilka postów lub wysłać, jeden po drugim, wiele esemesów (niezbyt mile widziane, nierzadko uważane za przejaw braku kultury) lub… zastąpić słowa emotikonami. Bardziej postępowi językoznawcy coraz częściej doceniają współczesne piktogramy, które – jak twierdzą – sprawiają, że wreszcie piszemy tak, jak mówimy, czyli spontanicznie. To nowy rodzaj języka, oficjalnie określany jako „fingered speech”. Za pomocą kilku czy kilkunastu hieroglifów XXI wieku możemy szybciej i sprawniej wyrazić to, co napisalibyśmy przy użyciu co najmniej kilkudziesięciu długich słów. W krótkim, obrazkowym komunikacie zawieramy nie tylko treść sensu stricte, ale i ładunek emocjonalny czy uczucia. Od sympatii przez miłość, aż po nienawiść. Zaczynamy mówić i myśleć kodem, stajemy się w naturalny sposób dwujęzyczni. A w przyswajaniu tego drugiego, obrazkowego języka – jak to zwykle w takich przypadkach bywa – przodują dzieci i młodzież.
Analfabetyzm obrazkowy?
Już przedszkolaki uzbrajane są przez rodziców w komórki, ze świecą szukać nastolatka, który nie posiada konta na portalu społecznościowym. Wysyłane – przez FB i za pomocą esemesów – wiadomości naszpikowane są skrótami i emotikonami. Słowa stają się zbędne, zastępują je ciekawsze wizualnie hieroglify i językowe hybrydy. Ich powszechne (a może zbyt powszechne?) zastosowanie każe zastanowić się nad tym, czy skróty i emotki nie wpływają przypadkiem negatywnie na rozwój dzieci i młodzieży. Skoro nieletni wielbiciele uśmiechniętych buziek i kolorowych serduszek porzucają tradycyjne słowa na rzecz obrazkowych komunikatów, to czy nie grozi nam wtórny analfabetyzm?
O dziwo nie! Liczne badania (przeprowadzone między innymi przez Clare Wood z Uniwersytetu Coventry) dowodzą, że taka forma komunikowania się ma wiele zalet. Samo pisanie esemesów sprawia, że dzieci szybciej przyswajają litery, łatwiej przychodzi im nauka płynnego czytania, o wiele sprawniej dzielą słowa na sylaby, wyczuwają konstrukcję rymowanych treści, a dzięki autokorekcie – ćwiczą ortografię. Z kolei używanie emotikonów pobudza wyobraźnię, uczy myślenia abstrakcyjnego i sprawia, że młodzi ludzie rozwijają umiejętność interpretowania jednego przekazu na wiele sposobów.
Mimo wielu zalet stosowania skrótów i emotikonów – trudno będzie spuścić na negatywne skutki tej swoistej „digitalizacji” języka zasłonę milczenia. Zastępując słowa obrazkami – cofamy się do czasów pierwotnych. Świadomie, z lenistwa rezygnujemy z możliwości operowania szlachetnym słowem. Zamiast tego – zachowujemy się tak, jakbyśmy dopiero co odkryli, że sprawny kciuk służy nie tylko do dłubania w nosie. Można nim, dla przykładu, malować na ścianie jaskini prymitywne sylwetki zwierząt.
Poprawna gramatyka, składnia czy ortografia tracą na znaczeniu. O ile jeszcze do niedawna ktoś, kto mówił i pisał pod każdym względem poprawnie mógł się cieszyć (z tego właśnie tytułu) powszechnym szacunkiem i był uznawany za osobę inteligentną, oczytaną, wykształconą – dzisiaj jego umiejętności są nie tylko niedoceniane, ale i niezauważane. Ważniejsze od tego, czy dobrze, bezbłędnie piszemy jest to, czy potrafimy ten sam przekaz przedstawić za pomocą zabawnych obrazków. Bo pisać każdy może – jeden źle, kolejny jeszcze gorzej.
Powszechność emotikonów i skrótów przekłada się nie tylko na jakość tego, co piszemy, ale i na ilość tworzonych wiadomości. Piszemy w biegu, w pośpiechu, między krótkimi oddechami. Tempo życia przekłada się na tempo pisania, a przez to – na coraz słabszą jakość wysyłanych w świat przekazów, które stają się chaotyczne, nieprzemyślane, naszpikowane błędami przykrytymi kolorowymi emotikonami. Mimo że nie dbamy o język – jesteśmy notorycznymi pisarzami. A przy okazji – korzystając z dobrodziejstwa smartfonów – kilka razy dziennie wcielamy się w inne role: testera gier, animatora społeczności internetowej czy fotografa. Tyle tylko, że rekordowa ilość pstrykniętych od niechcenia fotek żadnego z nas nie uczyni mistrzem obiektywu specjalizującego się w precyzyjnym obrazowaniu świata. Zresztą, to właśnie szeroko rozumiana precyzja wydaje się być w przypadku emotikonek wytrychem pomagającym dotrzeć do sedna problemu.
Autokorekta i inne wymówki
Krótki przekaz – jak wiadomość na Twitterze – wymaga precyzji. Stosując emotikony jedynie pozornie ułatwiamy sobie zadanie. Tylko operując sprawnie słowem, bawiąc się jego odcieniami jesteśmy w stanie dokładnie przekazać nasze intencje. Obrazki są nierzadko zbyt elastyczne, niejednoznaczne. Opierając na nich wiadomość – nie mamy pewności, że nasze intencje zostaną dobrze zrozumiane. Aby uniknąć nieporozumień – stosujemy oczywiste, jednoznaczne dla wszystkich kody. Zubażamy tym samym język i sprawiamy, że opisywany przez nas świat kurczy się, maleje, staje się mniej barwny, zero-jedynkowy.
Emotikony i skróty są bardziej wydajne – pomagają zaoszczędzić czas i cenną przestrzeń esemesa. Warto jednak pamiętać, że odbiorca może mieć problem z odczytaniem tego, co chcielibyśmy mu przekazać. Rozszyfrowanie kodu nierzadko trwa dłużej. niż odczytanie tradycyjnego tekstu. Nadmierne stosowanie emotikonów nie świadczy też o naszej inteligencji, ale o tym, że jesteśmy leniwi, odpuszczamy sobie, rezygnujemy z mówienia pełnymi zdaniami na rzecz dziecięcego gaworzenia.
Nie oznacza to, że współczesne hieroglify są jednoznacznie złe. Rozwijają wyobraźnię i myślenie abstrakcyjne. Udowodniono to! Są zabawne, kolorowe, miłe dla oka. Pomagają wyrażać uczucia, skrywają w sobie spory ładunek emocjonalny. Stosowane z umiarem – będą zrozumiałe dla prawie wszystkich. Stosowane z nadmiarem – pomogą w zbudowaniu poczucia jedności z osobami biegle je odczytującymi, „wtajemniczonymi” w znaczenie kodu. Emotikony coraz częściej spotykają się z aprobatą lingwistów. Tak jak niektóre skróty – stoją już na progu słownikowej poczekalni i zapewne w przeciągu kilkunastu, kilkudziesięciu lat zostaną uznane za pewnego rodzaju normę. Warto jednak stosować je rozważnie i w ściśle określonych sytuacjach. W przypadku korespondencji toczącej się na wysokim szczeblu biznesowym czy wymiany esemesów z potencjalnym pracodawcą – zastępowanie słów uśmiechniętymi buźkami to pomysł najgorszy z możliwych. I nic nie zapowiada, żeby to się kiedyś zmieniło. Chyba że wtedy, gdy w szkolnym, oficjalnym wydaniu „Hamleta” początek słynnego monologu zostanie zapisany jako „2B or not 2B”.