Zbliżający się Brexit był jednym z tematów, który poruszono w trakcie spotkania światowych przywódców podczas szczytu G7 we francuskim kurorcie Biarritz. Jak twierdzą osoby związane z G7, kluczowa dla przyszłości zarówno Wielkiej Brytanii, jak i UE może okazać się dyskusja między Borisem Johnsonem a Donaldem Tuskiem.
Jak informuje między innymi „Financial Times”, spotkanie brytyjskiego premiera i przewodniczącego Rady Europejskiej odbyło się w „serdecznej” atmosferze. Zabrakło jednak przełomu dotyczącego Brexitu. Problemem jest – niezmiennie – backstop, czyli mechanizm, który miałby zapobiec powrotowi twardej granicy między Irlandią a Irlandią Północną. Z kolei zdaniem nieco enigmatycznego informatora BBC, spotkanie Tuska i Johnsona „przeformułowało znane stanowiska”, a Unia liczyła na to, że w rozmowie pojawią się nowe elementy, które pozwolą na „odblokowanie sytuacji”.
Doniesienia źródeł nie są jednak tak ciekawe, jak wymiana „zaczepek” między Tuskiem i Johnsonem oraz końcowe oświadczenie tego drugiego, utrzymane w tonie zbliżonym do szantażu. Po spotkaniu z przewodniczącym Rady Europejskiej Johnson powiedział mediom, że jeśli dojdzie do twardego Brexitu, Wielka Brytania nie będzie musiała płacić UE rachunku rozwodowego opiewającego na 39 miliardów funtów (takie rozwiązanie wynegocjowała Theresa May). Wcześniej media informowały, że w przypadku bezumownego wyjścia z UE Johnson chce, aby Wielka Brytania wypłaciła Wspólnocie „jedynie” 9 miliardów funtów.
Mimo upływającego czasu gra wciąż toczy się o jedno. Boris Johnson chce renegocjacji umowy, a Unia stoi na stanowisku, że etap rozmów nad kształtem i zapisami tejże już się zakończył. Jedyne, na co zgadza się Wspólnota, to ewentualne renegocjacje w zapisach deklaracji politycznej, dołączonej do wspomnianej umowy.
Sytuacja jest więc napięta. Dzień przed G7 Donald Tusk pozwolił sobie na uszczypliwość względem Johnsona i na Twitterze oświadczył, że ma nadzieję, że premier Wielkiej Brytanii nie zapisze się w historii jako „Mr. No Deal”. Johnson odbił piłeczkę i zapowiedział, że jeśli UE nie zgodzi się na renegocjowanie umowy, to właśnie Tusk będzie „Mr. No Deal”. Tyle tylko, że przewodniczący Rady Europejskiej uściślił, że „UE jest gotowa wysłuchać praktycznych, realistycznych pomysłów, możliwych do zaakceptowania przez wszystkie państwa członkowskie, w tym Irlandię, jeśli i kiedy rząd Zjednoczonego Królestwa będzie gotowy przedstawić je na stole”.
Wychodzi więc na to, że Unia Europejska wciela się w rolę dobrego policjanta i – przynajmniej oficjalnie – chce rozmawiać, o ile Wielka Brytania będzie miała wreszcie coś do powiedzenia.
I znów UE rozgrywa Wielką Brytanię tak, jak rozgrywała ją za czasów premierostwa Theresy May. Boris Johnson – choć może pochwalić się bliskimi stosunkami z Donaldem Trumpem – zachowuje się chaotycznie, tak, jakby nie miał pomysłu na Brexit i liczył na to, że szantażem zmusi UE do samodzielnego opracowania rozwiązania, które zadowoli wszystkich (a przede wszystkim – jego wyborców), a jemu samemu pozwoli zapisać się w historii jako „Mr. Good Deal”.
Jak wyjdzie? Skoro Johnson stoi na stanowisku, że do Brexitu – z umową lub bez – dojdzie 31 października, czas najwyższy, żeby nowy premier wziął się do realnej roboty. W innym wypadku zapisze się w historii nie tylko, jako „Pan od bezumownego rozwodu”, ale i jako polityczny kaskader i najmniej skuteczny premier Wielkiej Brytanii. Ot, brytyjska, efekciarska ale nie efektywna wersja Trumpa, ale bez autorskiego pomysłu na siebie i – co gorsza – na swój kraj.
Foto: YouTube, print screen