Norman Davies wrósł już mocno w polski pejzaż. Nikogo nie dziwi to, co kilkanaście lat temu było na swój sposób szokujące – że Anglo-Walijczyk (jak sam określa się urodzony w Bolton pisarz) pisze kolejne książki poświęcone naszej ojczystej historii.
Lista odznaczeń i wyróżnień na koncie Daviesa jest imponująca, dość wymienić ordery Odrodzenia i Orła Białego, Krzyż Wielki Orderu Zasługi Rzeczpospolitej Polskiej, Złoty Medal Gloria Artis, tytuł doktora honoris causa największych polskich uniwersytetów i honorowe obywatelstwo Warszawy, Lublina, Wrocławia oraz Krakowa. W lutym 2012 roku profesor odebrał nagrodę imienia Aleksandra Gieysztora za „działalność upowszechniającą polskie dziedzictwo kulturowe i wykazanie związków dziedzictwa kulturowego Polski oraz centralnych i wschodnich obszarów Europy z dziedzictwem całego kontynentu”. Słowem, jest ceniony i doceniany, jego kolejne książki są kupowane na pniu – pomimo niebagatelnych kwot, które trzeba za nie zapłacić – i praktycznie każdy zna jego nazwisko.
Na zainteresowania naukowe Daviesa przełożył się… przypadek. Jako student nie dostał sowieckiej wizy, a że wykupił już wcześniej bilet do Terespola – zamiast do Moskwy pojechał do Polski. Nie wiedział o niej praktycznie niczego, chociaż studiował przecież na uczelni tak uznanej jak Oksford. Jak wszyscy dobrze wiemy, historię piszą zwycięzcy – wielkie mocarstwa, potężni gracze na arenie międzynarodowej. Aż trudno uwierzyć, że kiedyś właśnie takim graczem byliśmy…
Davies znał oczywiście co większe punkty zapalne w polskich dziejach, znał też stereotypy funkcjonujące na temat naszych rodaków w Anglii – że każdy z nich to albo pilot, albo hrabia. O polskiej tradycji i kulturze nie wiedział natomiast nic i szybko doznał objawienia, że otwiera się przed nim nisza, którą warto inteligentnie wykorzystać. Skoro nawet Oksford pomija istnienie Polski milczeniem, to skąd Anglicy mają czerpać o niej wiedzę?
Zdaniem Daviesa – jak podkreślał w wywiadzie dla „Tygodnika Powszechnego” – Polacy, jako naród, mają tendencję do mitologizowania swojej historii. Emocjonalny stosunek do trudnych dziejów kraju w połączeniu z mieszaniem faktów i mitów ma jednak skutek katastrofalny. W szczególności jeżeli wziąć pod uwagę fakt, że przeciętny odbiorca nie ma inklinacji do zagłębiania się w meandry historyczne i śledczej analizy źródeł. Opiera się na wersjach siłą rzeczy uproszczonych. W konsekwencji mity zaczynają żyć własnym życiem.
Nieobciążony emocjonalnym bagażem Davies do swoich badań nad polską historią przystąpił jako obserwator z boku. Ten dystans i świeże spojrzenie pozwoliło mu na obiektywne ustawienie w rzędzie chwil doniosłych i tych mniej chwalebnych. Jakież zapanowało zdziwienie, kiedy po polskiej publikacji „Bożego igrzyska” – najpierw pierwszego tomu pod koniec lat 80., a potem, w 1991 roku, drugiego – okazało się, że Walijczyk jest w stanie nauczyć nas o naszej własnej historii czegoś, o czym dotąd nie mieliśmy pojęcia! „Bezsprzecznie to (…) najlepsza książka o Polsce w języku angielskim”, entuzjazmował się „New York Times”. „Profesor Davies zdołał zachować równowagę pomiędzy wyrozumiałością i obiektywnością, współczuciem i krytyką”, zauważył Stanisław Barańczak w recenzji dla „The New Republic”, a Wojciech Wieczorek mówi wprost „tak, tak to może wyglądać w oczach życzliwego, lecz zewnętrznego obserwatora, kiedy się nie patrzy przez polskie okulary”. W swoim pragnieniu przybliżenia polskiej rzeczywistości anglojęzycznemu odbiorcy Davies posunął się na tyle daleko, że polskie imiona, nazwy miejscowości i pseudonimy powstańcze są w „Powstaniu ’44” podane po angielsku, co po premierze książki wywołało pewien szumek. Powstanie Warszawskie jest – nie bez powodu – traktowane u nas jako świętość narodowa. Mówiąc o nim wielu z nas ma tendencję do popadania w patos, a obiektywne spojrzenie na hekatombę tych rozmiarów okazuje się niezwykle trudne. Taka książka, jak praca Daviesa – znowu dzięki rzeczowej perspektywie obserwatora z zewnątrz – okazała się potrzebna. Chociażby po to, by spróbować odpowiedzieć na pytanie „dlaczego powstańcy nie osiągnęli swoich celów” z szerszej perspektywy, w kontekście historii całego kontynentu, bez ekscytowania się i niepotrzebnego szafowania emocjonalnymi hasłami.
Popularność Daviesa jako pisarza i jego niewątpliwe zasługi na drodze popularyzowania polskiej historii zagranicą – w stopniu, którego nie osiągnął nikt przed nim – jak również fakt, że niejednego czytelnika zachęcił do otwarcia się na wiedzę, to jednak tylko jedna strona medalu. Wokół brytyjskiego historyka bowiem od początku tworzyła się atmosfera kontrowersji, podsycana głównie przez kolegów z branży. Profesor Janusz Tazbir wprost zarzuca Daviesowi mnożenie faktograficznych błędów. Profesor Marcin Kula ujmuje to delikatniej: „stosunek do źródeł miewa nader swobodny”. Lucy Dawidowicz i Abraham Blumberg oskarżają Daviesa o „minimalizowanie historycznego antysemityzmu”. Lista błędów dostrzeżonych przez specjalistów od historii nowożytnej i umieszczonych w recenzji pierwszego wydania „Bożego igrzyska” liczyła aż dwadzieścia stron. Są też głosy wskazujące na tendencje Walijczyka do generalizowania i posługiwania się sloganami, być może dlatego – jak spekulują pasjonaci – że jego „polska” specjalizacja jest niesłychanie szeroka.
Ten swobodny związek łączący Daviesa i źródła historyczne zdaje się wskazywać na jedno: bardziej niż historykiem, jest on pisarzem historycznym, gawędziarzem ze świetnym talentem narracyjnym. Cudownie opowiada, portretuje historię żywo i zajmująco, nie brak mu poczucia humoru. Dlatego jego prace są bardziej przystępne niż niektóre solidniejsze faktograficznie, ale ciężkie warsztatowo pozycje. Zresztą wspomniany już wyżej profesor Kula sam broni Daviesa: „Nie podoba mi się skupianie się polskich historyków na błędach Daviesa. Wydaje mi się, że jest to reakcja obronna, że jest w niej (…) pewna zawiść”. I dodaje, że warto się zastanowić, co decyduje o popularności Walijczyka – dobre pisarstwo, dostrzeganie czytelnika, a może problemowe ujęcie drobnych zagadnień?
Zapewne – wszystko po trochu. Sam Davies uważa, że warunkiem zrozumienia świata jest wyobraźnia, i że tego przede wszystkim uczy historyk: „myślenia z wyobraźnią o dzisiejszym świecie”. Czyli – również krytycznie i z dystansem. Czytanie rzadko kiedy bywa błędem, świeża perspektywa zawsze się przydaje, a złota zasada audiatur et altera pars – trzeba wysłuchać również drugiej strony – najczęściej zabezpiecza przez zbłądzeniem na manowce. Dlatego też warto czytać historię według Daviesa, pamiętając po prostu, że profesor nie ma monopolu na prawdę objawioną.
Foto: Flickr (lic. CC), Grafika Terry Shoffner, Merlin (materiały promocyjne)