Można wylać swoje własne dziecko z kąpielą? Nawet wtedy, gdy się je bardzo kocha, dba o nie, życzy mu i pragnie się dla niego, wszystkiego co najlepsze?
A można. Wszystko właściwie można, bo życie takie jest, że kiedy mówisz, że czegoś NIGDY nie zrobisz to TO właśnie się dzieje. Więc można.
Synek ma opóźniony rozwój mowy. Tak wyszło. Jednak zanim okazało się, że to z powodu niedosłuchu, po drodze był autyzm, asperger i kilka diagnoz w ośrodku dla dzieci z upośledzeniem umysłowym (??!). No i, co oczywiste dla każdego kochającego swoje dziecko rodzica, kilometry zmartwień, tony wylanych łez, obwinianie się. A to, że wina rodziców, a to, że człowiek w czas nie zauważył, a to, że może trzeba było jakoś wcześniej, lepiej, inaczej…
Na szczęście trzeźwo myślący pediatra i wizyta u laryngologa rozwiązały problem, który okazał się banalny. Dziecko nie mówi, bo nie słyszy. A dlaczego nie słyszy? Bo ma uszy zatkane woskowiną. Usunięcie, jak to się wyraził lekarz, „bariery mechanicznej”, miało rozwiązać sprawę. I faktycznie rozwiązało. Po miesiącu intensywnej pracy nad dzieckiem w domu i w przedszkolu, coś drgnęło. Syn zaczął nawiązywać kontakt wzrokowy i wydawać z siebie dźwięki. Nie mogliśmy się nacieszyć! I w domu, i w szkole. A potem poszło lawinowo. Dziecko ruszyło z mową jak szalone. Syn zaczął dobijać do rówieśników, choć mety jeszcze nie osiągnął…
To było rok temu. Od tego czasu regularnie jesteśmy u laryngologa, który za każdym razem wyciąga z uszu syna woskowe świeczki. Co zrobić. Wąskie kanaliki. Taka uroda. Synuś Shrek, tyle, że nie zielony i całkiem inny niż jeszcze rok temu. Znajomi i sąsiedzi nie mogą się nadziwić. A najbardziej nie mogę nadziwić się i nacieszyć ja. Mama. Kto ma odrostki ten wie. Nie ma nic gorszego dla rodzica niż choroba dziecka. Tym czasem o szkole trzeba pomyśleć, bo syn, zgodnie z nowymi wytycznymi zerówkę rozpocząć musi w wieku pięciu lat. Ale jak rozpocząć, jak on jeszcze tyle do nadgonienia ma? Trzeba się wystarać o odroczenie obowiązku szkolnego i pozwolenie na edukację domową (czytaj w przedszkolu, do którego nasz Shrek chodzi). Taka konieczność. Konieczność dosłownie. Pani przedszkolanka widzi opóźnione relacje społeczne, mowę na etapie trzylatka, niedojrzałość emocjonalną. Więc JEST KONIECZNOŚĆ.
No to z tej konieczności biegam po poradniach. Diagnozuję, emocjonalnie, społecznie, logopedyczne. Inteligencja na szczęście w normie. Latam, bo potrzeba. Od poradni, do poradni. Panie miłe i profesjonalne. Słowem – mamy z synem szczęście do tych spraw… I kiedy wszystkie dokumenty w komplecie, czas do szkoły. No to dzwonię do sekretariatu i wyłuszczam sprawę. Pani miła, słucha cierpliwie, co mi tam na duszy siedzi i z czym ja właściwie, bo rekrutacja do zerówki zakończyła się z dniem 30 marca, a dziś już kwiecień i to połowa. Listy zamknięte. No. No ładnie. Co mi z papierów i opinii, kiedy dziecko do szkoły nie zapisane? Co z latania, trosk i załatwiania, kiedy z dniem pierwszego września nie będzie go na listach „dzieci przyjętych do placówki w roku szkolnym 2015/16”? Dziecka na listach nie będzie, ale za to opieka społeczna będzie, bo rodzice obowiązków rodzicielskich nie dopełnili. Przegapiłam. Taka ze mnie matka. No przegapiłam, szkołę własnego dziecka. Na szczęście gafę dało się odkręcić. Kosztowało mnie to kilka wizyt w szkole, kilka rozmów z dyrektorką, kilka formularzy i podanie. Uff…
Pozdrawiam wszystkich, szczególnie tych, którym wpadki rodzicielskie nie obce.
Do napisania.
Matka (nie)poprawna politycznie.
Foto: Flickr (lic.CC)