Wszyscy myśleli, że minęła już moda na wąsy à la „Pan Mietek” oraz tatusiowate, brzuszkowate emblematy męskości. A jednak – to, co standardem było lata temu, wróciło i ma się bardzo dobrze. Brodę nosi mnóstwo panów i chłopców. Podobnie jak wieśniackie swetry, przez co często się zastanawiam, dlaczego moi znajomi zostali bezdomnymi w tak młodym wieku.
Oczywiście, wyolbrzymiam, naigrawam się, naśmiewam, kpię (panowie, koledzy, nie chowajcie urazy), ale faktem jest, że od pewnego czasu na zarost na twarzy (lub buzi – patrz Justin B.), zarówno wąsy, jak i brodę, patrzy się ostatnio nieco inaczej – bo pod kątem mody.
Męskość tak bardzo?
W sieci funkcjonuje popularny komiks o wikingach, w którym jeden z nich, brodaty, mówi młodszemu koledze (bez brody), że według innych mężczyzn z wioski, skoro nie nosi zarostu, to pewnie nie ma jaj. Młody, zdezorientowany nieco, oznajmia, że przecież je ma… Starszy odpowiada, że broda jest po to, by nie musiał o tym przypominać.
No, pośmialiśmy się. Ale warto się zastanowić, czy aby na pewno zarost na twarzy determinuje naszą męskość. Panowie? I tak, i nie. Jak komu wygodnie. No i… nie zapominajmy, ze punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.
To, czy wyglądamy męsko z zarostem czy nie, warunkuje nasza uroda, strój i, przede wszystkim, charakter, sposób bycia. Można wyglądać jak amant filmowy, wiking lub gladiator, mieć dołek w brodzie lub twarz porośniętą długą, szorstką szczeciną, a wewnątrz być słabą, kruchą istotką, która boi się odezwać i zrobić cokolwiek poza przeczesaniem swojego brodziska w obecności znajomych (istotek tego samego kalibru) lub napisaniem komentarza na fejsie.
Można też być niezbyt przystojnym kolesiem z brzuszkiem, w zwykłych ciuchach, ale emanować siłą, której ze świecą szukać u lalusiów w modnych bucikach i kurteczkach. Bo facetem się jest od środka, a nie na zewnątrz.
Męskość to nie tylko wygląd. Męskość to coś takiego, co jest widoczne, a raczej wyczuwalne na pierwszy rzut oka, a równocześnie starannie zawoalowane. To pewność ruchów, to umiejętność podejmowania ryzyka i decyzji, pójścia na kompromis (tak, to też!), to odpowiedzialność, troska o innych. I wątpliwości.
Broda może nasz wygląd poprawić, dodać nam pewności siebie, sprawić, że poczujemy się lepsi, silniejsi (siłownia też tak działa!). Ale dopiero wtedy, gdy uwierzymy w siebie, w swoje możliwości, złapiemy byka za rogi i nie damy mu się powalić, dopiero wtedy będziemy prawdziwymi facetami. Nawet, jeśli przy tym pobrudzimy dopiero co zrobione paznokcie, brody i starannie ułożone włosy. Nic to(!), przecież mamy pilniczek i szampon!
Kto chce mieć brodę? I jak ją nosić?
Głównie ci, którym ona jeszcze nie rośnie… Czyli najczęściej młodzi. Albo ci, którzy lubią wyglądać trendy, dżezi, milky i zajebiście. Nie sposób stwierdzić, kto stanowi większość, bo współczesna młodzież nosi się dość podobnie. A i starsze pokolenia niebezpiecznie się do niej upodabniają.
Niemniej, faktem jest, że bujny zarost jest marzeniem sporej części męskiej społeczności. I nie oszukujmy się, tak było od zawsze. Bo zarośnięty, ale zarośnięty celowo, to męski i twardy.
Jakże zazdroszczę tym, którzy posiadają w genach element odpowiedzialny za gęstą brodę pokrywającą nie tylko podbródek, ale i część szyi oraz policzki. Ja noszę tylko kozią bródkę (meee!), czasem baczki, i mimo dumy, czasem z zazdrością patrzę na prawdziwych krasnoludów.
Geny to osobna sprawa, jednym broda rośnie gęsta, innym mniej. Tym drugim radzę nie zapuszczać jej zbyt długiej, bo prześwity nie są zbyt efektowne. Jednak ci, których natura obdarzyła bujnym zarostem, muszą o niego dbać. Czesać, myć, balsamować nawet (tak mówio!).
Oczywiście, nie deprecjonując nikogo, należy zaznaczyć, że tak jak miłośników brody i wąsów jest legion, tyleż samo krąży po świecie ludzi wychowanych w duchu gładkich policzków. Łączymy się z nimi w bólu na czas siarczystych mrozów.
Moda? Od dziś będę jak drwal!
Od ponad roku media społecznościowe, reklamy (patrz Lidl i Lisner) raczą nas wizerunkami panów z bujnymi brodami, w kraciastych koszulach, siekierą pod ręką… Broda – gęsta, duża i wypielęgnowana – wróciła do łask. Stała się na czasie, wdzięczna, uczyniono z niej synonim modnego, ale trochę niebezpiecznego faceta. Taki słodki, lekko za(nie) dbany twardziel.
Problem w tym, ze większość wypindrzonych chłystków, których mijam, nie wygląda na takich, co by umieli w kilka minut przepiłować grubą belkę lub kiedykolwiek trzymało siekierę w rękach. Ba, sam widziałem, jak na obozowisku drewno rąbała dziewczyna… Bo panowie jakoś się do tego nie kwapili.
To nie drwale, to pipki. Koszula czy broda nie zrobi z nich facetów, a modnych chłoptasiów, ubranych najczęściej za kasę rodziców.
Oczywiście, to nie ulega wątpliwości, całkiem sporo jest brodatych facetów, którzy durną modę mają tam, gdzie słońce raczej nie dochodzi. Rzekłbym, że nawet większość, ale hejt i tak rykoszetuje. Wybaczcie, że obrywa się i wam.
No to? Mieć czy nie?
Odpowiedź jest prosta – róbta co chceta. Do posiadania brody, bródki, wąsów i wąsików, trzeba po prostu dojrzeć. Lub nie. Trzeba chcieć. Lub nie. To Wasza, osobista decyzja. Nie pozwólcie, by ktokolwiek mieszał Wam w głowach. Moda przemija, głupota nie.
Ps. W UK skończył się tzw. „movember” – ciekaw jestem, co z tego wyniknie i jakim zarostem (lub jego brakiem… i gdzie) tym razem będziemy się chwalić, by być na społecznościowym, instagramowym świeczniku.
Foto: PixaBay (lic. CC)