Zgodnie z obietnicą dziś w roli głównej szpinak. U większości z nas nie wywołuje on pozytywnych emocji i skojarzeń, a wręcz przeciwnie przypomina o niezbyt miłych doświadczeniach z dzieciństwa i uruchamia wspomnienie smaku błotnistej breji. Co prawda to prawda – szpinak sam w sobie smaku nie ma albo jak kto woli smakuje trawą. Wszystko jednak można naprawić i jeśli nie przekonuje nas fakt, że szpinak jest niezwykle zdrowy, to może warto zaryzykować i sprawdzić, że w odpowiednim towarzystwie staje się bardzo atrakcyjnym urozmaiceniem codziennej nudy kulinarnej. Warto jednak mieć świadomość, że to napiętnowane warzywo jest zbawiennym dla naszego organizmu produktem żywnościowym – tanim i niskokalorycznym (ok. 23 kcal w 100 g). Zawiera cały szereg witamin (K, C, beta karoten, B1, B2, B6, PP, E) i mikroelementów: wapń, magnez, fosfor, żelazo, miedź, potas, jod, cynk i mangan, a także kwas foliowy, luteinę i błonnik pokarmowy. Nietrudno wyobrazić sobie jak wiele funkcji organizmu wspomaga i jak dobroczynny wpływ wywiera na jego funkcjonowanie. Wyjątek w jego składzie stanowi kwas szczawiowy, który utrudnia przyswajanie wapnia. Szczególnie powinny go unikać osoby z kamica nerkową.
Historia szpinaku jest długa (sięga VI wieku) i zagmatwana, bowiem nieporozumień wokół szpinaku było wiele. Najbardziej znana jest anegdota związana z zawartością w nim żelaza. Przez lata uchodził za rekordzistę w tej kwestii. Jak się później okazało popularność tę zdobył dzięki błędowi w zapisie – przesunięciu przecinka, co dziesięciokrotnie zwiększyło ilość tego pierwiastka w 100g. Mimo wyjaśnienia pomyłki 3mg żelaza w 100g to wciąż dużo.
Dlatego też szpinak pojawił się w mojej kuchni, kiedy po rutynowej morfologii okazało się, że mój syn ma niedobory żelaza. Pierwsza moja myśl: Czym go karmić, aby wzmocnić efekt suplementacji. Sława szpinaku jako niezwykle bogatego źródła żelaza nie była mi obca, więc zaczęłam kombinować, co z niego zrobić, aby pięciolatek chciał to zjeść i żeby mu smakowało. Tak powstało pesto, okrzyknięte przez moje dziecko mianem „Shrekowego dania”, które po dziś dzień obecne jest moim domowym menu, będąc jedną z żelaznych pozycji, kiedy brak czasu na coś bardziej wymyślnego. Przygotowanie całego dania zajmie Wam nie więcej, niż czas gotowania makaronu.
2 pęczki świeżego szpinaku bądź 1 opakowanie z marketu
2 niepełne garści pestek dyni i słonecznika
2-3 ząbki czosnku (dla amatorów czosnku oczywiste jest, że im więcej tym lepiej)
Oliwa z oliwek extra vergine (lub jak kto woli extra virgin z ang.)
Pęczek świeżej bazylii ( w razie biedy poratować się można suszoną)
Sól, pieprz, odrobina soku z cytryny
Makaron pełnoziarnisty penne
Nastawiamy wodę na makaron i zabieramy się za pesto. Szpinak należy dokładnie wypłukać, chyba, ze jesteśmy amatorami zgrzytającego w zębach piasku. Idealnie jeśli zrobimy to wcześniej, liście naturalnie przeschną. Nie mieliśmy czasu, nic nie szkodzi. Z odsieczą przyjdą –w zależności od zasobów kuchennych – papierowe ręczniki albo suszarka do sałaty. W międzyczasie woda powinna już wrzeć, wiec wrzucamy makaron i pamiętamy, że al dente jest najlepszy. Tak czy siak szpinak powinien być suchy, bowiem przy późniejszym łączeniu z oliwą, pozostała na nim woda będzie się oddzielać, a to obniża walory smakowe i estetyczne dania. Następnie kroimy go i porzucamy na chwilę, skupiając się na pestkach.
Możemy je delikatnie uprażyć, będą smaczniejsze, ale nie jest to konieczne, szczególnie gdy zależy nam na czasie. Wrzucamy je do blendera, włączamy najwyższa moc i czekamy aż zamienia się w miał. Można od razu dodać czosnek i zmielić go z pestkami.
Następnie partiami dodajemy szpinak, bazylię i dolewamy oliwę – ile zabierze ( jak mawiają stare gospodynie). Na koniec cytryna, sól i pieprz. Proporcje według indywidualnego smaku. Pesto powinno mieć gęstą, acz płynną konsystencje.
Makaron po odcedzeniu pozostawiam w gorącym garnku, do którego dodaję pesto i dokładnie mieszam. W ten sposób tak szybko nie stygnie. W zależności od upodobań można wykończyć danie startym serem i szczyptą świeżo zmielonego czarnego pieprzu. Najlepiej smakuje mi z cheddarem extra mature lub z parmezanem. Jednak wybór należy do podniebienia. Lubicie fetę – spróbujcie z fetą. Preferujecie mozzarellę albo halloumi? Żaden problem. Każda fantazja dozwolona. Najważniejsze, aby smakowało.
De facto pesto możemy zrobić ze wszystkiego, co zielone, więc jeśli to danie podbije wasze kubki smakowe, zachęcam do eksperymentów z pietruszką, kolendrą czy rukolą. Natomiast pestki można wymienić na ulubione orzechy.
Ta forma spożywania szpinaku jest jedną z najzdrowszych, ponieważ nie poddajemy go obróbce cieplnej, a więc zachowujemy wszystkie cenne składniki. Może pesto nie spowoduje spektakularnego przypływu energii, jak u Popeye’a z popularnej amerykańskiej kreskówki, który po zjedzeniu puszki szpinaku zyskiwał nadludzką siłę a mięśnie rosły mu w oczach. Warto jednak odczarować warzywo, które nie tylko będzie stało na straży naszego zdrowia, ale pozwoli nam pochylić się nad optymistyczną michą i westchnąć: Zielono mi…
A za tydzień coś dla mięsożerców, którym zielepucha do życia nie wystarczy, czyli home made burgers 😉
Foto: Jana/ Flickr (lic. CC)