Nie ma nic zdrowszego, niż własnoręcznie przygotowany posiłek? Teoretycznie tak. W końcu gotując w domu mamy pod kontrolą zarówno jakość, jak i ilość wykorzystywanych składników. W praktyce jednak – jak dowodzą brytyjscy naukowcy – to gotowe, dostępne na sklepowych półkach posiłki są często o wiele zdrowsze niż te tradycyjne, domowe. Przynajmniej jeśli chodzi o dzieci.
Działający na zlecenie szkockiego rządu eksperci z uniwersytetów w Aberdeen i Warwcick wzięli pod lupę oferowane przez brytyjskie sieci, gotowe dania dla dzieci i niemowląt. Najpierw przebadali zawartość słoiczków z papkami, przecierami i zupkami oferowanymi przez Tesco, Sainsbury’s czy Aldi , a następnie wzięli się za sprawdzenie, co ląduje na talerzykach maluchów, których rodzice stawiają na własnoręczne przygotowywanie deserów, soków i musów.
W badaniu wykorzystano 278 gotowych gotowych posiłków dostępnych na półkach sieci Asda, Tesco, Morrisons, Sainsbury’s, Aldi, Lidl, Boots i Superdrug. Dania analizowano nie tylko pod kątem jakości, ale i ceny. Sklepowe produkty porównano z 408 domowymi posiłkami przygotowanymi na podstawie przepisów pochodzących z ponad 50 książek kucharskich i poradników dedykowanych żywieniu dzieci.
Co z efektami? Wniosków jest kilka. Po pierwsze – własnoręczne przyrządzanie obiadku jest opłacalne (na „gotowce” wydajemy zwykle dwa razy więcej niż na składniki potrzebne do samodzielnego przygotowania musu czy zupki). Po drugie – i najważniejsze – okazało się, że domowe posiłki są mniej zdrowe od tych kupowanych.
Przebadane, własnoręcznie przygotowywane dania często zawierały zastraszającą ilość nasyconych tłuszczów, soli i cukru, ale bardzo mało ryb i warzyw, które zastępowano mięsem (przede wszystkim wołowiną). Do tego wartość kaloryczna takich obiadków i deserów zdecydowanie przekraczała przewidzianą dla wieku dziecka normę (nawet o połowę!).
Dla porównania: gotowe papki, musy i zupki okazywały się zwykle mniej pożywne i droższe, ale ich skład był lepiej zbilansowany i dostosowany do potrzeb maluchów. W sklepowych daniach znaleziono odpowiednią ilość cukrów, zdrowe tłuszcze, niewielką ilość soli i nasyconych kwasów tłuszczowych.
Czym skorupka za młodu
Po co przeprowadzono to badanie? Naukowcy odpowiedzialni za testy przypominają, że to, czym karmimy dziecko przez trzy pierwsze lata życia ma ogromny wpływ na jego przyszłe nawyki i upodobania. Rozwój żywieniowych preferencji zaczyna się we wczesnym dzieciństwie. Jest więc wielce prawdopodobne, że niemowlak karmiony kalorycznymi bombami za kilka lat stanie się młodocianym cukroholikiem, a pulchny trzylatek częstowany co chwilę tłustymi zupkami – będzie jeszcze pulchniejszym trzydziestolatkiem.
Nie jest jednak tak, że twórcy badania namawiają do kupowania gotowych posiłków i sugerują, aby przestać karmić dzieci domowymi specjałami. Jak tłumaczą specjaliści – wyniki szkockiego testu nie podważają zasadności karmienia dzieci własnoręcznie przygotowanymi daniami, ale kontestują modę na ślepe ufanie modnym poradnikom i dedykowanym dzieciom książkom kucharskim – publikacjom pozornie specjalistycznym, a w rzeczywistości dyletanckim, bazującym na dawnych, nieaktualnych już regułach i pisanym na kolanie przez ghostwriterów działających na zlecenie (na przykład) celebrytów.
Jeśli kupowane są drogie, a domowe mogą być niezdrowe to… Co robić? Badacze zalecają rodzicom, żeby urozmaicali dietę dzieci i dbali o to, aby w serwowanych maluchom posiłkach znalazły się różnego rodzaju mięsa (włącznie z rybami!) oraz duża ilość warzyw. Należy też pamiętać o ziołach i przyprawach, które dobrze jest stopniowo wprowadzać do dziecięcego jadłospisu. Nie wolno także przesadzać z cukrem, a dosładzanie warzywnych czy owocowych przecierów jest surowo wzbronione. Eksperci ostrzegają bowiem, że w przypadku najmłodszych konsumentów doskonale sprawdza się zasada „czym skorupka za młodu”. Dzieci karmione tylko słodkimi lub tylko słonawymi przecierami i musami tak bardzo przyzwyczajają się do znanego im smaku, że nie chcą próbować kolejnych i tym sposobem od pieluchy stają się niewolnikami niezdrowych przyzwyczajeń.
Foto: Flickr (lic. CC)