20 sierpień za kilka dni. Oby to było tylko wróżenie z fusów, ale strajk imigrantów w formie, którą przybrał jest sprawą z założenia spaloną. Dlaczego? Powodów jest przynajmniej kilka…
Nie chodzi mi o zniechęcanie kogokolwiek, nie jestem też trollem najętym po to, by bojkotować zryw w pełni zasadny, jeśli wziąć pod uwagę emocje ludzkie i to, co do ugrania jest. Podzielić się chciałam przemyśleniami i chłodnym spojrzeniem na sprawę.
Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że inicjatywa jedzie na wielkich emocjach, za to brak w niej logicznego, merytorycznego podejścia do tematu. Polish Express zdarzenie rozdmuchał, event na FB stworzył i tyle. Odpowiedzialności podjąć nie chce. Zryw powstał, a zrodzona z tego hybryda toczy się w kierunku, którego nikt z nas nie jest w stanie przewidzieć. Stawka jest poważna. Dużo można ugrać i wiele stracić. Manifestacja powinna być staranne przemyślana i odpowiednio poprowadzona. A nie jest. Siła działa, nie ma kierunku, ani osoby, która rzecz by ogarnęła. To niebezpieczne. Załóżmy, że tysiące osób przyjdą zaprotestować. Kiedy emocje sięgną zenitu, a na pewno tak się stanie, bo parcie jest duże, to co może się zdarzyć?
Strajk? Ale o co chodzi?
Przeglądam media w temacie i brakuje mi w sprawie kilku ważnych rzeczy.
Po pierwsze: wygląda na to, że tylko Polakom jest na Wyspach źle, a to zdaje się nie jest prawda. Imigranci innych narodowości także borykają się z dyskryminacją. Nie można było zaprosić do akcji wszystkich narodowości? Z tego co widzę, nie tylko Polacy przyszliby protestować. Siła by była i konsekwencje mnie odczuwalne.
Po drugie i nie wiem, czy nie najważniejsze: jest wielki rozłam wśród samych Polaków, jeśli chodzi o strajk. Większość rodaków nie popiera akcji w formie jaka zaistniała. Dlatego powstała alternatywna z oddawaniem krwi. Ludzie są wyraźnie podzieleni. Widać to na forach i w dyskusjach dotyczących tematu. Jak się czyta, aż żal bierze. Widać jak na dłoni nasze słabe strony. Ogromne emocje i morze hejtu. Współdziałania, ani śladu. Ludzie się wyzywają, upodlają na kilka pokoleń wstecz. Masakra. A to wszystko w imię rzekomej walki o polskie dobro wspólne. Wierzyć się nie chce. Jak zawsze drzeć koparę głośno potrafimy, ale zorganizować się, to już gorzej. W całym tym internetowym bałaganie nikną sensowne argumenty i merytoryczne uwagi ludzi, którzy mają coś do powiedzenia w sprawie. Nikt tego nie kontroluje, nic z tej energii nie będzie. Spon-ton w kiepskim wydaniu.
Nasuwa mi się tu jeszcze jedna myśl. Polskie organizacje w Anglii, osoby publiczne i wykształceni Polacy mający w UK dobrze płatne, poważane stanowiska nie przyjdą zaprotestować. A dlaczego? Bo protest jest źle zorganizowany i w ich oczach kompromitujący polskich imigrantów. Strajku nie chroni prawo. To akcja w świetle prawa angielskiego nielegalna. Ci ludzie są świadomi tego, co mogą stracić, dlatego nie przyjdą i nie wesprą manifestacji swoim autorytetem, co nadałoby zdarzeniu rangi.
Tu nasuwa się przemyślenie numer trzy. Strajkujących nie ochroni prawo. Manifestacja lub pikieta (bo tak należy ją nazwać), nie spełnia wymogów formalnych. Nie można jej nazwać strajkiem. Nie ma organizatora, nikt nie reprezentuje jej w urzędzie, nie stoi za nią żadna organizacja, związek zawodowy, czy nawet pojedyncza osoba. Dziś, żyjemy w takich czasach, że na protestowanie trzeba mieć pozwolenia. Zwłaszcza w kraju, gdzie jesteśmy gośćmi. Jeśli tego brak – sorry, nikt i nic nas nie chroni. Stocznia Gdańska tu się nie sprawdzi. Angielscy pracodawcy straszą zwolnieniami z pracy, jeśli nie będziecie mieli realnego pokrycia na dezercję zawodową.
Cztery. Żyliński ma rację. W świecie angielskiej polityki potrzebny jest mam polski reprezentant. Ktoś, z kim Anglicy będą się liczyć. Dlatego w wyborach wspieramy swoich. Zanim Polacy będą organizować na Wyspach prawdziwe protesty, należy zrobić pracę u podstaw, czyli wystawić w grze WŁASNE PIONKI, które będą dbać o nasze interesy. Angażujemy się w życie polityczne i społeczne, już na poziomie lokalnym. Wstępujemy do związków zawodowych. Słowem wsiąkamy w kraj, dzięki obstawianiu stanowisk swoimi przedstawicielami. To daje realne pole manewru w działaniach ku poprawie.
Pozytywne aspekty?
Są. Choćby fakt ogólnospołecznej dyskusji na temat kondycji i miejsca imigrantów w UK. Jest jeszcze jedna sprawa. Ferment, który powstaje wśród angielskiej Polonii. Widać, że jest potrzeba walki o swoje prawa. Dojrzeliśmy do uderzania pięścią w stół. Ważne, by zrobić to z sensem, żeby odpowiednio ukierunkować energię. Trzeba się zjednoczyć. Jeśliśmy powiedzieli A, powiedzmy i B. Żeby nie wyszło, że nawet nie potrafimy się zjednoczyć. Byłoby to kompromitujące i dałoby powody do jeszcze większych oszczerstw. Albo w drugą stronę. Polacy zadymiarze, kąsają rękę, która ich karmi. Zapędziliśmy się w kozi róg.
Burza w szklance wody
Z niecierpliwością czekam na 20 sierpnia, żeby zobaczyc jak potaczą się sprawy i przekonać o zasadności moich przemyśleń. A może jestem w błędzie? Okaże się, czy jesteśmy ponad własnymi kompleksami i przywarami.
Fakt jest taki, że na ponad 9 tysięcy zaproszeń na FB, tylko 1 tysiąc zadeklarowało przybycie. Z doświadczenia wiem, że część się wykruszy…
Idea słuszna. Wielki potencjał, któremu brakuje kierunku. Łatwo schrzanić i wywalczyć sobie wielkie NIC.
Do napisana.
Foto: Flickr (lic. CC)